Spełnione marzenie

100 10 21
                                    

***Amelia***


Ile jest w stanie zmienić się w ludzkim życiu przez kilka lat? Dużo. Tak było u nas. Wojtek od dwóch lat posiada tytuł magistra informatyki, pracuje przy tworzeniu stron internetowych i, póki co, na nudę w pracy nie narzeka. Ja mogę pochwalić się tytułem doktora nauk medycznych i dosłownie miesiąc temu uzyskaną habilitacją.  Na razie jedyne operacje, jakie robię, to wszczepianie by passów, rozruszników czy stentów. Ale dzień, w którym mam samodzielnie poprowadzić przeszczep, zbliża się nieubłaganie i kłamałabym, mówiąc, że się nie boję. Wracając do nas, Dianka zaczęła pierwszą klasę podstawówki i na razie jeszcze złości ją istnienie weekendów czy świąt ustawowo wolnych od pracy. Mówi, że chciałaby być w szkole i ,,pisać literki". A co do Gabi i Michała... cóż, od prawie dwóch lat starają się o dziecko, ale nic im z tych starań nie wychodzi. To znaczy... pół roku temu im się udało, ale nie była to długotrwała euforia. Na prośbę przyjaciółki przejrzałam dokumentację. Chciała wiedzieć, czy dziecko dałoby się uratować, gdyby zjawili się u lekarza wcześniej. Nie udałoby się nawet, gdyby pojawili się od razu. Bo, myśląc logicznie, co można zrobić, kiedy serce staje w siódmym tygodniu? Nic. Ale w pełni ją rozumiem. Każda matka chciałaby mieć w takiej sytuacji świadomość, że zrobiła to wszystko, co tylko ze swojej strony mogła i uważam, że Gabrysia ma pełne prawo do uważania się za matkę. Bo przecież od razu pokochała to dziecko.  A mi, jako przyjaciółce, nie zostaje chyba nic innego, jak tylko ją wspierać.


***


- Skarbie,  spokojnie- Wojtek usiłuje mnie uspokoić, kiedy nieprzerwanie od godziny wydeptuję trasę między przedpokojem a salonem. No tak, zapomniałam wspomnieć, że w międzyczasie udało nam się sprzedać kawalerkę i zmienić ją na większe, bo sześćdziesięciometrowe, mieszkanie na wrocławskich Krzykach. 


- Mam dosłownie wyjąć człowiekowi serce, a ty mi się każesz uspokoić. Czy ty jesteś poważny?


- Mamo...- słyszę za sobą trochę jeszcze zaspaną Dianę.- Czemu tak w kółko chodzisz?


- Bo jestem zdenerwowana.


- Na mnie?


- Co? Kochanie, skąd ci to przyszło do głowy? - pytam ją, choć orientuję się po chwili, że wcale nie musiałam. Wraca do sytuacji sprzed tygodnia, kiedy to w nocy przyśnił jej się koszmar i zdarzył się...mały wypadek. I myślę, że każdy wie, co mam na myśli. - Już ci mówiliśmy, że nic się nie stało. Każdemu się mogło coś takiego przytrafić i nie ma tu nad czym płakać. 


***


Na oddział wchodzę na miękkich nogach. Nie wiem nic o dawcy, o pacjencie, a nawet o części własnego zespołu. Wiem tylko, że ma mi towarzyszyć dwóch kardiochirurgów. Jeden z Łodzi, drugi ze stolicy. 


- I jak, zdenerwowana?- słyszę od ordynatora. Wysokiego, postawnego mężczyzny około pięćdziesiątki. 


- Ja nie jestem zdenerwowana, szefie. Ja jestem autentycznie, niepodważalnie przerażona.


- Spokojnie, każdy kiedyś to zaczynał.


- Chryste, co wy macie z tym ,,Spokojnie"? Najpierw mój mąż, teraz szef, Jezu...


Naszą rozmowę przerywa pojawienie się dwóch wspomnianych przeze mnie specjalistów. Jeden z nich na moje oko dobiega sześćdziesiątki. Drugi wygląda na nieco młodszego, ale też już nie nastolatka. Mam jakieś dziwne wrażenie, że gdzieś już tę dwójkę kiedyś widziałam. Tylko gdzie? Może pokazali się kiedyś na mojej uczelni? Możliwe.  Podają sobie na przywitanie dłonie z ordynatorem i wlepiają wzrok we mnie.


-  Więc to jest ta twoja duma, tak, Rysiu?


- Tak. Doktor habilitowana Amelia Rutkiewicz - przedstawia mnie im. Jeden z nich podchodzi bliżej, wyciąga rękę i mówi:


- Grzegorz Religa. Miło poznać.


Jedyne, co czuję , to jego silny uścisk dłoni. Wbija mnie w podłogę. Czy to możliwe, żebym operowała z synem TEGO Religi? Nie...niech mnie ktoś walnie, dobrze? Nie mam zbyt dużo czasu na ułożenie sobie w głowie tego, komu przed momentem podałam rękę, bo już po chwili pojawia się przy mnie drugi z nich. I też się przedstawia:


- Michał Zembala. Bardzo się cieszę, że będziemy dziś razem pracować. 


- Co ona taka zdziwiona?- pada z ust Religi. 


- Jest w porządku- udaje mi się wykrztusić, wciąż zastanawiając się, czy aby na pewno nie śpię.


*** 

Spędzamy chyba już szóstą godzinę przy stole. Chyba na niczym nigdy nie byłam tak skupiona. Serce, kiedy patrzę na nie chwilę po tym jak umieściłam je w klatce pacjentki, przypomina po prostu...kawałek mięsa. Bardzo zimny kawałek mięsa. 


- Co teraz?- słyszę od partnerów.


- Trzeba je podpiąć do krwi i użyć defibrylatora?- mimo że wiem, co, jak i kiedy mam robić, te słowa przypominają w moich ustach raczej... pytanie. 


- Pytasz, czy stwierdzasz?


- Stwierdzam. 


- To proszę to teraz zrobić. Ale spokojnie, bo nie mamy z Michałem zamiaru operować ciebie. 


Robię to, co powiedziałam i zamykam oczy. Nie chcę widzieć płaskiej linii na monitorze i zawodu na ich twarzach, jeżeli coś pójdzie nie tak.


- Popatrz- słyszę. Najpierw do moich uszu dochodzi miarowe pikanie, a później unoszę powieki i widzę...bijące serce. Naraz wszyscy zaczynają klaskać. Unoszę ręce, w jeszcze zakrwawionych rękawiczkach, na znak, żeby przestali. Nie lubię robić dookoła siebie szumu. 


- Ja na waszym miejscu gratulowałabym pacjentce- wzruszam ramionami. - Bo  przeżyła.- wywołuję u nich śmiech, co utwierdza mnie w przekonaniu, że uwielbiam swoją pracę.





Hej!

To znowu ja i nasi ulubieni bohaterowie!

Mam nadzieję, że cieszycie się z ich powrotu.

I że podoba Wam się taki początek ,,z grubej rury":)

Dajcie znać, co myślicie!

Do następnego!

P.

Miłość bez barier TOM IIIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz