Prawda

23 5 10
                                    

***Amelia***


Mimo że minęło już kilka tygodni, dalej wyrzucamy sobie, że nie powiedzieliśmy Dianie prawdy o tym, dlaczego chrzestnych zabrakło na jej urodzinach. Przypomina mi to trochę sytuację sprzed ponad dekady, kiedy na początku związku zataiłam przed Wojtkiem kilka istotnych faktów ze swojego życia. Chociaż... z tego też nie jestem dumna. Ani trochę. To taki lekki paradoks, co nie? Umiem rozmawiać z pacjentami i na bardziej zrozumiały dla nich język przełożyć to, co im dolega, a nie potrafiłam szczerze porozmawiać ze swoim własnym dzieckiem. Ona do tej pory nie wie nic, o tym, co ich spotkało. Wtedy wydawało mi się, że w jej wieku lepiej, żeby o pewnych rzeczach nie wiedziała. Ale ostatnio wspólne doszliśmy z Wojtkiem do wniosku, że jednak ma prawo wiedzieć i należą jej się od nas przeprosiny, bo- jak by na to nie spojrzeć- została okłamana. 


Pewnie się wścieknie, mówiąc, że nie jest już małym dzieckiem. I będzie to pretensja jak najbardziej zasadna. Bo nikt z nas nie lubi, kiedy się z niego robi idiotę, niezależnie, czy ma się lat osiem, piętnaście czy czterdzieści, prawda? Każdy z nas lubi chyba wiedzieć na czym stoi w danym momencie. 


Wiem, daleko mi do matki idealnej. Może nawet bardzo, ale...staram się jak mogę. Może to dlatego, że jestem młoda i stosunkowo niewielu rzeczy jeszcze miałam okazję doświadczyć? Możliwe. Dotąd wydawało mi się, że udaje mi się sprawnie lawirować między życiem prywatnym, a tym, którym żyję w szpitalu, ale teraz...nie wiem, czy tak faktycznie jest. 


Czasem zdarza się, że umówię się z małą na coś, a potem o tym zapominam ze zmęczenia. To parszywy widok, kiedy twoje dziecko płacze, a ty wiesz, że to ty jesteś powodem takiego stanu. Długo ją potem oczywiście przepraszam, ale co potem wypłakuję w poduszkę, wyrzucając sobie własną beznadziejność, to moje. 


***


- Możesz na chwilę odłożyć książkę?- pytam Di z nadzieją. Fajnie ją widzieć pochyloną nad powieścią, a nie nad ekranem.


- Coś się stało?


- Chcemy ci się z tatą do czegoś przyznać - zaczynam, a siedzący obok Wojtek łapie mnie za dłoń, jakbym była dzieciakiem spanikowanym przed egzaminem, któremu starszy kolega próbuje dodać otuchy, przekonując, że wcale nie jest tak źle.


- Mamo, ty jesteś w ciąży?


-Co? Nie. Nie o to chodzi. Widzisz... ciocia i wujek wcale nie utknęli w korku, jadąc na twoje urodziny...


- To co się stało?


Przez chwilę nic nie mówię, chcąc ułożyć sobie wszystko w głowie. Patrzę błagalnie na męża. Tak jak pewnie oskarżony patrzy na swojego adwokata, kiedy jego sprawa jest beznadziejna.


- Było im wtedy bardzo, bardzo przykro...- tłumaczy jej.- Chcieli mieć swoje dziecko, ale nie mogli, więc patrząc na czyjeś, czuli się jeszcze gorzej. 


- To...ja im coś zrobiłam?


- Nie, kochanie, absolutnie!- wołam z przestrachem. Tego się spodziewałam, ale wypierałam tę myśl ze swojego umysłu niemal tak szybko, jak się w nim pojawiała. 


***

- Widzisz, dałaś radę- uśmiecha się do mnie.


- Tylko jakim kosztem? Obraziła się. 


- Spokojnie, do jutra jej przejdzie. Zapomni, że ta rozmowa w ogóle miała miejsce. 


- Nie wydaje mi się.


- Zobaczysz, jutro przyjdzie i będzie nas prosić o kolejne dwie części,, Harry'ego Pottera".


-Tak myślisz?


- Mhm. 


- Ale...


- Kochanie, przestań...czy ty naprawdę musisz uprawiać zawsze takie czarnowidztwo? Nie potrafisz na nic spojrzeć pozytywnie?


- No widzisz, medycyna wyprała mnie z optymizmu.


- To co, wy się do siebie w ogóle w szpitalu nie uśmiechacie? Nie rozmawiacie ze sobą o niczym?


- Nie no, aż tak źle nie jest. Powiem ci, że zdarza się, że zamieniamy słowo na tematy niezwiązane z medycyną.


- To dobrze.



Hej!

Oto nowy rozdział:)

Mam nadzieję, że Wam się podoba<3

Do następnego!

P.

Miłość bez barier TOM IIIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz