ROZDZIAŁ 12

749 75 31
                                        

Nigel odpalił auto i ruszyliśmy ciemną ulicą. Jak zwykle siedział ze zaciśniętą szczęką, a kierownicę trzymał jedną ręką. Może to banalne, ale uwielbiałam widok faceta prowadzącego samochód w ten sposób. Zdobywał wtedy u mnie punkt. Wydawał się pewny siebie, opanowany. A ja... lubiłam takich.

Ale nie Nigela. U niego to działało odwrotnie. Ten jeden gest nie był żadnym atutem, bo wszystko inne niwelowało efekt. Był zbyt pewny siebie. Aż za bardzo. I choćby prowadził w najbardziej zmysłowy sposób, w moich oczach i tak miał same minusy.

Miałam już dość tej ciszy. Dość tej aury tajemnic i tego, że wszyscy wokół mnie traktują jak dziecko, którego lepiej trzymać w nieświadomości. Musiałam coś powiedzieć.

— Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego się rzuciłeś z łapami na tamtego chłopaka w klubie? — zapytałam. Ale on... milczał. Patrzył przed siebie, jakby nie słyszał.

— Ja pierdolę, czy ty możesz chociaż raz odpowiedzieć normalnie jak człowiek?! — warknęłam.

Wtedy wreszcie się odezwał. Chłodno. Cicho. Z nutą wyrzutu.

— Dlaczego ciągle się tak zachowujesz?

— Niby jak?

— Ciągle pchasz się w kłopoty. Trzeba cię pilnować jak małe dziecko? — spojrzał na mnie, nie zwalniając.

— Możesz patrzeć na drogę?! — wrzasnęłam, ale jego spojrzenie nadal było wbite we mnie. — Patrz na drogę, do cholery!

Nie reagował. Jechał coraz szybciej.

Poczułam, że serce wali mi jak młotem. Powietrze uciekło z płuc, jakby coś zacisnęło mi gardło. Świat zaczął się rozmazywać.

Zacisnęłam dłonie na uszach, zamknęłam oczy. Drżałam cała. Oddychałam krótko, płytko. Miałam wrażenie, że parzę się od środka. Ręce mrowiły, twarz zdrętwiała, łzy zaczęły spływać po policzkach.

Panikowałam. Totalnie.

— Emily! Otwórz oczy! — usłyszałam. Głos Nigela był głośniejszy, bardziej nerwowy niż kiedykolwiek. — Słyszysz mnie?! Otwórz te pieprzone oczy!

Delikatnie rozchyliłam powieki. Siedziałam na masce auta. On stał naprzeciwko, trzymając mnie za ramiona.

Zatrzymał się. Zatrzymał auto. Wyciągnął mnie z niego. I teraz patrzył na mnie... przerażony. Tak. W jego oczach pierwszy raz nie było obojętności.

Było przerażenie.

Mimo że już siedziałam, oddychałam ciężko. Każdy wdech był walką. Trzęsłam się, jakbym siedziała pod prądem.

Wtedy Nigel bez słowa odwrócił się i ruszył w stronę auta.

Zeszłam szybko z maski, bo przez chwilę — choć to irracjonalne — pomyślałam, że może chce odjechać... znowu. Albo, co gorsza, ruszyć, kiedy ja jeszcze na niej siedzę.

Usiadłam na chodniku, obserwując jak grzebie w schowku. Po chwili wrócił, trzymając w dłoni małą, papierową torebkę.

— Weź to. Oddychaj powoli — powiedział, kucając przy mnie i podając ją. Ton głosu był spokojny. Zaskakująco spokojny.

Bez słowa wzięłam torebkę, zwinęłam i zaczęłam do niej oddychać. Głęboko. Powoli. Każdy oddech przywracał mnie do życia.

Nie znosiłam tych ataków. Za każdym razem czułam się, jakbym umierała.

Oddychałam. Głęboko. Regularnie. I wreszcie poczułam, że powoli... wracam.

— Od jak dawna je masz? — zapytał nagle Nigel.

SET LIFEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz