ROZDZIAŁ 5

789 88 12
                                        

Gdy podjechaliśmy na miejsce, zamurowało mnie.

Co to, do cholery, jest? Burdel?

Przed nami stał ogromny budynek w kształcie kwadratu. Płaski dach, na jego rogach dwie monumentalne rzeźby lwów. Okna wielkie, wszystkie zasłonięte. Całość spowita czerwoną poświatą z zamontowanego podświetlenia. Atmosfera tego miejsca przyprawiała mnie o ciarki.

– Co to jest za dziwne miejsce? – zapytałam z wyraźnym niepokojem w głosie.

– Siedziba Vincenta – odpowiedział lakonicznie Nigel.

– Siedziba do spraw czego niby?

– Nie chcesz wiedzieć. A nawet gdybyś chciała, to i tak ci nie powiem.

– Dobra, nie musisz się wysilać. Chodźmy po Lily i wracajmy. To miejsce wygląda jak agencja towarzyska – skrzywiłam się.

– Ty nigdzie nie idziesz. Zostajesz tu. I nawet, kurwa, ze mną nie dyskutuj – rzucił, wysiadając i zatrzaskując drzwi.

Serio? On naprawdę myśli, że posłusznie zostanę w aucie?

– Już ci mówiłam. Ja nie pytam o pozwolenie – odpowiedziałam i wysiadłam.

– Ja pierdolę! Ty jesteś niemożliwa. Nie wiem, jak inni z tobą wytrzymują – warknął przez zaciśnięte zęby.

– Ty też jesteś uroczy. Idziemy? – powiedziałam i złapałam za klamkę od bramy wejściowej.

Wymijając mnie, Nigel wszedł pierwszy. Ruszyłam za nim, nie zamierzając odstawać.

Szliśmy przez zadbany ogród – pełno zieleni, symetryczne ścieżki, ale dominowały czerwone róże. W połączeniu z wieczornym światłem wyglądało to bardziej jak plan z filmu o mafii niż ogród przed domem.

Serce biło mi szybciej z każdym krokiem. Było ciemno. Mrocznie. Miałam wrażenie, że w środku tego domu mogły dziać się rzeczy, które lepiej, żeby na zawsze pozostały w ukryciu.

Ale tu chodziło o Lily. A dla niej byłam gotowa wejść do paszczy lwa. Dosłownie.

Kiedy dotarliśmy do masywnych, czarnych, rzeźbionych drzwi,

Nigel bez słowa chwycił za klamkę i je otworzył. W środku, zaraz za progiem, stali dwaj ochroniarze – wysocy, ubrani w ciemne garnitury, przyglądający się nam z lekkim chłodem.

– Witam, panie Hyde. Powiadomię szefa o pańskim przybyciu – odezwał się jeden z nich.

Hyde.
Nigel Hyde.
Teraz znałam jego nazwisko.

– Słuchaj – odwrócił się do mnie Nigel, mówiąc półgłosem – jeśli nie chcesz narobić sobie ani mi kłopotów, nie odzywaj się ani słowem, dopóki stąd nie wyjdziemy. Rozumiałaś?

– Ale...

– Nie ma „ale". Chcesz pomóc swojej przyjaciółce, to siedź cicho. Inaczej będziemy mieli przejebane – dodał ściszonym głosem, zerkając na drugiego ochroniarza.

– Ale z ciebie drętwy kutas – syknęłam, zadzierając głowę.

– Boże, daj mi do niej cierpliwość – mruknął pod nosem.

Zacisnęłam usta. Nie chciałam wybuchać – nie tutaj, nie teraz.

Po kilku minutach po schodach pokrytych czerwonym dywanem zszedł mężczyzna. Wysoki, szczupły, siwe włosy zaczesane do tyłu. Miał na sobie idealnie dopasowaną czarną koszulę i garniturowe spodnie.

– Nigel! – rozłożył szeroko ręce i objął go ramieniem, choć Nigel pozostał sztywny jak deska. – Ciebie to bym się u siebie nie spodziewał o tej porze.

SET LIFEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz