1

548 18 9
                                    

- Cześć. - Weszłam do sekretariatu. - Dyrektora nie ma?
- Nie. - Maria uśmiechnęła się do mnie, podając sekretarce jakieś dokumenty. - Coś się stało?
- Mogę zamienić z tobą słowo?
- Jasne, wchodź. - Weszłam do gabinetu dyrektora, zajmując jedno z krzesełek stojących przy biurku. Maria zajęła krzesło po drugiej stronie i spojrzała na mnie takim wzrokiem, że poczułam się jeszcze gorzej. - To o czym chciałaś porozmawiać?
- W zasadzie... Chciałabym cię o coś prosić. O dwa dni wolne. Siódmego i ósmego marca. To bardzo ważne.
- Ale...
- Ja wiem, że wtedy są wycieczki i jestem wpisana na zastępstwo. Ale wtedy w czwartek mam... - Wzięłam głęboki oddech. - Sprawę rozwodową. Inaczej bym cię o to nie prosiła.
- Rozwodzisz się? Jola, ty nic... Oczywiście w takim przypadku możesz liczyć na te dni wolne. Mogę ci jakoś pomóc?
- Nie, nie trzeba. To naprawdę nic takiego. Nie układało nam się ostatnio, więc postanowiliśmy w zgodzie się rozwieść.

Okłamałam ją. Odkąd dowiedziałam się, że mój mąż chce rozwodu, musiałam cały czas okłamywać wszystkich wokół, że wszystko jest w porządku, gdy tak naprawdę nie było. Ale nie chciałam się nikomu wyżalać, bo to była tylko i wyłącznie moja sprawa.
Weszłam do budynku sądu, przeszłam przez kontrolę przeprowadzoną przez ochronę, która powiedziała mi, na które piętro mam się udać. Podziękowałam im, wchodząc do ogromnego, ciemnego holu, a później szerokimi schodami weszłam na drugie piętro.
Sala rozpraw miała ciężkie, drewniane drzwi, które wydawały się bardziej przytłaczające niż mogłam się tego spodziewać. Za nimi miało się rozstrzygnąć wszystko, co przez lata było moim życiem.
Spojrzałam w lewo i zobaczyłam jego. Stał tam, rozmawiając ze swoim prawnikiem. Wydawał się być zupełnie spokojny, niemalże zadowolony. Miał na sobie swój ulubiony granatowy garnitur, ten sam, który nosił na naszą rocznicę ślubu dwa lata temu.
Czułam, jak ogarnia mnie fala emocji. Złość, smutek i rozczarowanie. Wszystko to mieszało się we mnie, sprawiając, że trudno było mi utrzymać równowagę. Chciałam podejść, powiedzieć mu, jak bardzo mnie zranił, jak bardzo mnie rozczarował. Ale jednocześnie czułam, że nie ma to już sensu. Wszystkie słowa zostały już wypowiedziane, wszystkie łzy wylane.
Zacisnęłam dłonie w pięści, próbując uspokoić ich drżenie. To była ostatnia prosta, ostatni krok, który musiałam zrobić, żeby zamknąć ten rozdział mojego życia, którego ja zamykać nie chciałam. Spojrzałam na niego jeszcze raz, próbując dostrzec cokolwiek, co przypominałoby człowieka, którego kochałam. Ale widziałam tylko obcego. Kogoś, kto teraz stał po drugiej stronie barykady.
Wzięłam głęboki oddech i zrobiłam krok w stronę drzwi. To był ten czas, żeby stawić czoła rzeczywistości.

I stało się. Jakiś obcy mężczyzna ogłosił nam, że nie jesteśmy już małżeństwem. Ten fakt bolał mnie jeszcze bardziej, gdy widziałam tę radość mojego męża. Ale nie dałam mu tego poznać. Nie mogłam mu dać tej satysfakcji.
- Jola? Jola, zaczekaj. - Wyszłam z tej sali, a następnie z sądu na świeże powietrze tak szybko, jak byłam w stanie. Szłam właśnie do auta, żeby już po prostu stąd odjechać, gdy mój, już były, mąż dogonił mnie. - To co z tym mieszkaniem? Sprzedajemy i dzielimy się po połowie?
- Ja go nie chcę, więc to najlepsza opcja.
- Ja mam się tym zająć?
- Jeśli możesz.
- Ja już wszystkie swoje rzeczy stamtąd zabrałem, a ty...
- Daj mi kilka dni. Mam teraz dużo na głowie, ale jak wszystko wysprzątam, to dam ci znać.
- W porządku. - Uśmiechnął się do mnie wesoło, co mnie tylko zabolało jeszcze bardziej. - To cześć. Miło było cię poznać.
I odszedł, pozostawiając mnie na środku chodnika wytrąconą z równowagi. Spodziewałabym się prędzej słów, że te wszystkie lata spędzone ze mną były dla niego pomyłką, niż tego. Tylko skoro on chciał się rozwieść, to czy mogłam się spodziewać czegoś lepszego z jego strony?
Wzięłam się w końcu w garść, wsiadłam do auta i pojechałam do naszego niegdyś mieszkania. I to był błąd. Gdy przekroczyłam jego próg, przypomniały mi się nasze wspólne chwile. Rozpłakałam się bezsilnie, nie po raz pierwszy od otrzymania pozwu, siadając na podłodze.
Przestałam płakać, gdy na dworze zrobiło się ciemno. Zanim wyszłam na zimne, deszczowe marcowe powietrze, przemyłam twarz zimną wodą. Zrezygnowałam z jazdy, tylko postanowiłam się przejść. Panująca ciemność, padający deszcz oraz chłód nie przeszkodziły mi w tym spacerze, wręcz przeciwnie. W końcu, chociaż na chwilę, poczułam się lepiej.
Idąc już tak pewien czas, zauważyłam sklep monopolowy. Postanowiłam do niego wejść i kupić sobie na dzisiejszą resztę wieczoru coś mocniejszego. Bo kto w końcu zabroni rozwódce?

Poczułam okropny ból głowy. Otworzyłam oczy, lecz dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że jestem w pokoju, którego nie znam. Usiadłam powoli, odrzucając z siebie jedwabną kołdrę i zdałam sobie sprawę, że jestem w samej bieliźnie. Rozejrzałam się w panice po pokoju, poszukując swoich ubrań, których tu nie było. Na brzegu łóżka leżały ładnie złożone markowe dresy oraz jasna koszulka na krótki rękaw, więc je założyłam.
Stanęłam gołymi stopami na zimne, szare panele i chwiejnym krokiem, gdyż bardzo kręciło mi się w głowie, podeszłam do jednych z dwojga drzwi, które tu były.
- Garderoba? - Szepnęłam sama do siebie, patrząc w ciemną, pustą przestrzeń pomieszczenia, które tu odkryłam. - Ciekawe.
Zamknęłam drzwi, następnie idąc do tych drugich. Te okazały się być właściwe i wyszłam na wąski korytarz. Usłyszałam jakiś hałas dochodzący z głębi mieszkania, więc ruszyłam w tamtą stronę, rozglądając się ciekawie dookoła. Mieszkanie było urządzone zupełnie inaczej niż moje. Poza tym, że było ono z cztery razy większe, to panowały tu kolory szarości, czerni oraz bieli. Może to był przez mój ból głowy, ale bardzo mi się tu podobało. Weszłam do kuchni, która była większa od mojego salonu, gdzie była wysoka blondynka, której nie znałam. Przyglądałam się jej, jak z dziwną miną zagląda do garnka, ale chyba wyczuła moją obecność, bo podniosła głowę, a gdy na mnie spojrzała, jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Zaczęłam się o ciebie martwić.
- Która jest godzina? - Pozwoliłam sobie usiąść na wysokim krześle przy wyspie kuchennej.
- Dochodzi piętnasta.
- A to nie jest źle.
- Jest sobota.
- O, aha... Dziękuję za ubrania.
- Proszę. Twoje ci wyprałam, już się wysuszyły w suszarce, ale nie miałam czasu ci je wyciągnąć, przepraszam. - Postawiła przede mną szklankę z dziwnie wyglądającą wodą. - Woda z wapnem.
- A nie możesz mi dać czegoś przeciwbólowego?
- Jak zjesz. Spałaś prawie dwa dni, wolę cię nie truć lekami na pusty żołądek.
- No, chyba masz rację. - Wzięłam głęboki oddech, zanim napiłam się tej wody. Wypiłam ją całą, nawet sobie nie zdawałam sprawy, że aż tak bardzo byłam spragniona. - Opowiesz mi, kim ty w ogóle jesteś i jak się tu znalazłam?
- Jestem Alina. A znalazłam cię kompletnie pijaną i przemokniętą od deszczu na ulicy, niedaleko dworca, więc postanowiłam cię po prostu zabrać do siebie.
- W sumie, to jedyne, co pamiętam, to jak wchodziłam do monopolowego... - Powiedziałam cicho bardziej do siebie niż do niej. - I tak po prostu mnie do siebie wzięłaś? Przecież mnie nie znasz.
- Owszem. - Uśmiechnęła się ponownie. - Zaryzykowałam.

Od NowaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz