20. 𝓛𝓲𝓷𝓪

51 7 60
                                    


 Podróż brzmiała jak utwór wygrywany przez orkiestrę złapaną w pętlę czasową. Stukot kół uderzających w szyny wybijał rytm. Nieregularne podmuchy wiatru dodawały do tej sonaty swoje fantazyjne wariacje, tak samo jak przechadzający się po korytarzu uczniowie, którzy gawędzili i śmiali się, jakby ich życiu nie towarzyszyły żadne troski. Piękne obrazy dolin i wzgórz pokrytych świeżym śniegiem ciągnęły się długo, jakby zamknięte w paśmie nieskończoności, aż w pewnym momencie w oczy Liny uderzył obraz szarych, pokrytych sadzą budynków obrzeży Londynu, uświadamiając jej, że zaraz wysiądzie z pociągu i będzie musiała udawać, że jej serce wcale nie pękło na tysiące drobnych kawałków.

Każda jej czynność wydawała się elementem listy rzeczy do odhaczenia. Działała jak lalka, której ktoś pozwolił się poruszać, ale nie obdarzył żadną, choćby najdrobniejszą emocją. Gdy w uszy zaszczypał pisk hamujących kół pociągu, wiedziała, że to sygnał, by wstać. Wyszła z wagonu jako ostatnia, gdy cierpliwie wyczekała momentu, w którym chmara uczniów spragnionych uścisków rodziców wydostanie się na zewnątrz. Na peronie było głośno, tłoczno i bezlitośnie radośnie. Obserwowała jak jej koledzy i koleżanki obejmowali ramionami najbliższych, podczas gdy ona miała w sobie pustkę – ogromną dziurę bez dna, która wysysała wszystko, co mogłoby chociażby symulować najdrobniejszy napad euforii na widok śniegu, pięknie ozdobionego dworca, czy jej dobrego przyjaciela – Philipa, którego zadaniem było odebranie jej z King's Cross.

Przywitał ją serdecznym uściskiem, którym obdarzają tylko starsi przyjaciele rodziny. Choć zawsze zwracał się do niej „panienko", było w tym znacznie więcej czułości niż przy codziennym wypowiadaniu jej imienia. Philip był charłakiem, pochodzącym z czarodziejskiej rodziny niemagicznym, ale w jego gestach i zachowaniach znajdowała więcej magii niż u niejednego posiadacza różdżki. Nawet jeśli jego aura była ciepła, życzliwa i pełna troski, Lina nie potrafiła do siebie dopuścić tego dobra. Jedyne, na co było ją stać, to garstka schematycznych uśmiechów, wytrenowanych na okazję emocjonalnej maskarady. Zachowywała się jak echo samej siebie. Wmawiała sobie jak na pętli, że lepiej nie czuć nic, niż czuć za dużo.

Relację z powrotu do domu można byłoby ubrać w kilka zgrabnych równoważników zdań, które przypominały pokreśloną listę sprawunków:


1. Wyjść z dworca i dostać się do powozu.

2. Wyjechać z centrum Londynu.

3. Nie płakać.

4. Patrzeć na ośnieżone łąki.

5. Stanąć przed domem.

NIE ZAPOMNIJ!

6. Udać przed rodzicami, że wcale nie ma się ochoty wyć z bezsilności.


Przez cały ten czas Philip nie pytał jej o niepotrzebne szczegóły. Wyłącznie ślepiec nie zauważyłby, że zachowanie Liny, choć szczodrze maskowane, odbiegało od normy. Choć dziewczyna nie była typem gaduły, zazwyczaj brylowała w towarzystwie i nie pozwalała sobie na momenty przydługiego milczenia. Jednak Philip rozumiał jej potrzebę pozostania w ciszy. Mimo solidnej różnicy wieku, charakterem bardzo siebie przypominali – dwójka introwertyków, którzy w towarzystwie stawali się prawdziwymi kuglarzami tematów i przypowieści. To wyjaśniało, dlaczego Lina czuła się tak dobrze w jego towarzystwie i jednocześnie jeszcze bardziej pękało jej serce przez próby oszustwa na starych druhu.

Wymienili między sobą kilka powierzchownych i niezajmujących tematów z czystej grzeczności. On opowiadał jej, co działo się na prestiżowej, mugolskiej uczelni, na której wykładał historię antyczną, natomiast ona streszczała mu przebieg roku szkolnego w stanowiącym dla Philipa enigmę Hogwarcie. Siedzieli obok siebie w powozie, który miał zawieźć ich do rezydencji Ewingów, znajdującej się na obrzeżach Oxfordu. Droga się nie dłużyła na wskutek tysiąca myśli w głowie młodej czarownicy, które tworzyły się w zbitą masę, nie doprowadzając w ostateczności do żadnego sensownego wniosku. Można byłoby to przyrównać do fragmentu pergaminu, na który ktoś nieustannie nanosi treść, przykrywając już zapisane słowa. Papier w ostateczności przypomina nieczytelną, czarną plamę – tak działał teraz jej umysł. A ona tylko chciała się odciąć od tego, co się wydarzyło na stacji w Hogsmeade. Pragnęła chłonąć świąteczną atmosferę, którą uwielbiała, ale każda próba wywołania u siebie radości kończyła się niepowodzeniem i kwaśnym posmakiem w ustach. Jakby organizm nie pozwalał jej doceniać wszystkiego, co tylko przyniosłoby choćby kapkę szczęścia.

Niewypowiedziana obietnica || Hogwarts LegacyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz