13. Sebastian

77 10 97
                                    


Sebastian walczył.

Głównie ze sobą, bo nie potrafił przyznać Ominisowi racji, choć bardzo chciał się z nim pogodzić. Miał jednak dość roli wiecznie niegodnego zaufania przyjaciela. Sebastian miał w sobie na tyle determinacji, że chciał rozwiązać tajemnicę szkolnej bestii na tyle szybko, by nie męczyła swoją obecnością już nikogo więcej. Ominis niczego nie rozumiał, bo był zwykłym tchórzem, który potrafił wyłącznie komentować zamiast działać. On zawsze biernie podchodził do problemów – chował się za licznymi maskami, by przypodobać istotnym ludziom albo wykorzystywał swoje własne nazwisko, by wymigać się z kłopotów. Sebastian nie miał takich możliwości. Pochodził z małej wioski, był sierotą i nikt w niego nie wierzył. A teraz, gdy pokłócił ze swoim najlepszym przyjacielem, nigdy nie czuł takiego napadu samotności. Lina oczywiście próbowała zachować neutralność, ale Sebastian doskonale wiedział, że Ominis zawsze będzie cieszył się u niej specjalnymi względami. Tylko ślepiec nie zobaczyłby jaką czułością go obdarzała. Bardzo adekwatne do ich sytuacji.

Sebastian naiwnie wierzył, że wyjście na festiwal poprawi mu humor. Wędrując ku kolorowemu, przepełnionemu światłem Hogsmeade, rozmyślał o tym, co dobrego zamierzał zjeść, czego się napije i z kim sobie przykładnie poflirtuje, byleby uciec od przygnębiających myśli. Jednak mimowolnie do jego głowy z powrotem wkradły się słowa Ominisa o jego nieodpowiedzialności i jawnej głupocie. Sebastian tylko prychał i krzywił się, gdy tylko sobie o tym przypominał, a mijający go uczniowie i czarodzieje posyłali mu zdziwione spojrzenia, jakby powinien trafić do Świętego Munga na co najmniej wizytę kontrolną.

Miasteczko okazało się znacznie mniej łaskawe niż sobie wyobrażał. Wszystkiego było za dużo – ludzi, świateł, jedzenia, napojów, krzyków, śpiewów i tańców. Sebastianowi wydawało się to na tyle odpychające, że nie potrafił wytrzymać tam więcej niż kilka minut, a kiedy przypadkiem prawie wpadł na idących pod rękę Linę z Ominisem zrobiło mu się słabo. Nie wiedział, jakim cudem jego niewidomemu przyjacielowi udało się dobrać ubrania, które do siebie pasowały, bez jego pomocy. Miał na sobie eleganckie spodnie i jasną, lnianą koszulę. Towarzysząca mu Ślizgonka nosiła spódnicę do kostek w kolorze igieł sosny i szarą bluzkę, która odsłaniała jej obojczyki. Skórzane kozaki dodały jej kilku centymetrów. Sebastian nie czuł się częścią tego obrazka. Owszem, mógłby wparować między nich, popsuć im romantyczną atmosferę, która wręcz omotała powietrze duszącym zapachem zakochanych, ale nie potrafił się na to zdobyć. To byli jego przyjaciele, ulubione osoby w świecie i nawet jeśli bardzo nie chciał zostać przez nich wykluczony, nie zamierzał stawać na drodze do ich szczęścia. W tej układance był puzzlem z innego pudełka.

Wyszedł z miasteczka najszybciej, jak tylko mógł, błagając w myślach, by nie został zauważony. Nie miał ochoty wracać do Hogwartu, ale nie miał też humoru, by bawić się na festiwalu dyni wśród denerwująco roześmianych ludzi. Ruszył więc do punktu widokowego, który znajdował się na wzgórzu niedaleko miasteczka. Przeszedł przez parę furtek w odgradzającym od reszty doliny miasteczko płocie i wkroczył na teren małego, wspólnego ogrodu, gdzie w samym centrum wiercił się krzew w kształcie smoka. Roślina wyraźnie ucieszyła się na jego widok, bo liściasty ogon zamerdał, tworząc wokół Sebastiana małą wichurę, która zmierzwiła mu włosy. Chłopak minął smoka, absolutnie nie zwracając na niego uwagi, przez co do jego uszu wpadła jeszcze salwa nerwowych szelestów roślinnego stwora.

Usiadł na ławce i zaczął wpatrywać się w rozpościerającą się przed jego oczami dolinę Hogartu. Czarne jezioro wyglądało na jeszcze głębsze i ciemniejsze niż zwykle, gdy śnieżnobiały księżyc odbijał się w nim, falując w rytmie, który nadawała mu szturchana subtelnymi podmuchami woda. Zamek był pięknie oświetlony, a od czasu do czasu na niebie przewinęły się duchy, które już za moment miały świętować. Chwilami mocniejsze szarpnięcia wiatru zrywały z drzew liście, które wirowały w powietrzu i lądowały przy Sebastianie. Pachniało wilgotnym mchem, który nie zdążył jeszcze się wyschnąć po porannym deszczu i mglistym po południu. Nadeszła prawdziwa jesień. Chłopak poczuł to, gdy na odsłoniętych podwiniętymi rękawami ciemnej koszuli rękach pojawiała się gęsia skórka.

Niewypowiedziana obietnica || Hogwarts LegacyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz