Aleksandra nie przypuszczała, że utkwi w niekończącym się preludium nieszczęść.
Nie zamierzała jednak zrobić z siebie ofiary ani brzydkiego kaczątka, z którego bezsilności można by jawnie się śmiać. Nie była Ariadną, by opłakiwać i rozpaczać po zdradzie ukochanego. Tak, pozwoliła sobie dwukrotnie na słabość — za pierwszym razem wtedy, kiedy teść wyjawił jej prawdę, a za drugim dzień później, podczas rozmowy z Klemensem. Czuła, że uroniła za dużo łez, rozmyślając nad całą tą sytuacją. Złożyła sama przed sobą obietnicę — nie pozwoli już nikomu się złamać.
Już wczesna młodość przyzwyczaiła ją do samotności, więc nie były jej potrzebne kontakty z innymi. Trzymała wewnątrz siebie wszystkie uczucia i myśli, analizując je sama ze sobą. I robiłaby to dalej, gdyby na jej — usłanej cierniem — drodze nie pojawił się Klemens. Na początku utrzymywała kontrolę nad ciałem i umysłem, lecz w pewnym momencie, tak krótkim, jak mrugnięcie okiem, cały racjonalizm rozmył się, ulegając niechcianym emocjom. Zwierzyła mu się. A później pamiętała jedynie pocałunek oraz to, jak uciekła.
Ze sromotą musiała przyznać, że ta bliskość była miłym odczuciem. Nawet teraz, a minął już prawie calusieńki dzień, serce biło jej znacznie szybciej, kiedy wracała myślami do tamtej chwili. Od dawna nie czuła się kobietą. Jeszcze przed śmiercią Stanisław nie obdarzał jej względami, nie odwiedzał jej sypialni, nie dawał komplementów. To Klemens sprawił, że zaczerwieniła się z ekscytacji i że tak naprawdę miała ochotę spijać z jego warg wszystkie słowa i pieszczoty. Niewiele jednak myśląc, zostawiła go, bo, mimo tego, że miała męża, ta sytuacja była dla niej zupełnie nowa.
Wyzbyła się już wstrętu do Stanisława, ale i do siebie. Wcześniej brzydziła się myślą, że wspierała męża w codziennych problemach, podczas gdy on nocami spraszał sobie służącą, ale i tym, że ona niczego nie zauważyła. Najgorzej zaś przetrawiła fakt nie tego, że Zofia zajęła jej miejsce w alkowie, ale fakt tego, że spodziewała się dziecka. Aleksandra doskonale wiedziała, a nawet była przygotowana na to, że Stanisław kiedyś ją zdradzi. Za to nigdy, nawet w najczarniejszych snach, nie przeszło jej przez myśl, że jego kochanka, a nie ona, zostanie obdarowana przez Boga, Fortunę czy inne bóstwo ciążą.
— Robiłam wszystko — wyszeptała, przeglądając się w złocistym lusterku, które otrzymała od Stanisława na rocznicę ślubu. — Modliłam się, płakałam, a nawet przeklinałam rzeczywistość, żeby mieć dziecko. A ta... Ta wywłoka na to nie zasługiwała.
Marzyła o zostaniu matką. Dlatego, że powicie potomka było jej jedynym obowiązkiem, z którego musiała się wywiązać. Jednakże nie kierowała się tylko tym — wierzyła, że dziecko ociepliłoby tę grobową atmosferę i dodałoby nieco blasku wszystkim ogromnym, pustym korytarzom i pokojom. Przestałaby czuć się obco, mając przy sobie kogoś, kto odziedziczył jej krew.
Przez przypadek, a może z wielką determinacją, upuściła lusterko. Szkło rozkruszyło się na drobne odłamki. Aleksandra pochyliła się ku ziemi, obserwując swoje odbicie. Nie było one jednak idealne, a powykrzywiane i nawet szkaradne. Prychnęła i wstała z łóżka, dumnie unosząc głowę. Założyła suknię, nie prosząc o pomoc żadnej ze służących, a włosy splotła tak pięknie, by nikt nie ośmielił się pomyśleć, że Bielińska nie jest w najlepszej dyspozycji.
Przeszła korytarze, nie natykając się na nikogo, i zapukała do drzwi izby należącej do teścia. Nie czekając na odpowiedź, weszła do środka, by ujrzeć leżącego Jana, który, słysząc ją, zwrócił na nią spojrzenie.
— Tak, oczywiście, cieszę się, że cię widzę — odezwał się. Uniósł się na łokciach i niezbyt chętnie wskazał ręką na otomanę. — Usiądź sobie. Nie będziesz przecież stała i się męczyła.
CZYTASZ
Portret
General FictionAleksandrze po śmierci męża nie jest dane przeżywać żałoby. Przemierzając puste i martwe korytarze posiadłości, jest świadkiem dziwnych i przerażających wydarzeń, nad którymi nie potrafi zapanować. Jak ma stawić im czoła, skoro cienie coraz mocniej...