Brutus, Kain, Judasz Iskariota! To oni, najpodlejsi z najpodlejszych zdrajców, splamieni krwią niewinnych ludzi, z przygarbionymi od grzechów plecami krążyli po głowie idącego przez las Klemensa. Bieliński zastanawiał się, czy za kilkadziesiąt lat, gdy on skona i zostanie pochowany pod ziemią, dołączy do tej trójki i zapisze się w historii świata w tak nieprzychylny sposób. Ale cóż z tego! Nie przejmował się tym, co się wydarzy, kiedy stanie się zimnym trupem — kostucha mogłaby zaprowadzić go nawet do najniższego kręgu piekła! Liczyło się dla niego to, co działo się teraz.
Zatrzymał się i odgarnął gałęzie drzew. Przełknął z niepokojem ślinę, wpatrując się czujnym wzrokiem w leżącego na ziemi jelenia. Jego sierść była brudna od krwi i poszarpana, a w oczodołach, w których już nie było ani jednego ślepia, widać było ciemne zagłębienia. Resztki mięsa zwierzęcia były rozgryzane przez robaki, a wydobywający się z padliny odór był nie do wytrzymania, lecz mimo tego Klemens ani myślał się ruszyć.
A może to ja, myślał, staję się taką brzydką, godną zadeptania na śmierć larwą? Najgorszym ludzkim ścierwem, pasożytem, który rozrasta się powoli, niszcząc wszystko na swojej drodze? Czyżbym był zdegradowanym, skręconym, półprzezroczystym człowiekiem? Mieszkam niby w dworku, z zewnątrz pięknym i zachwycającym, a wewnątrz jednak okrutnie paskudnym, ogarniętym zepsuciem, obłudą i grzechem.
Odsunął się i pomknął dalej. Zmierzał ku stawowi, przy którym spodziewał się ujrzeć Aleksandrę. Minęło paręnaście dni od porodu Zofii i dopiero teraz Klemens nabrał odwagi, aby ją znaleźć i przeprosić. Przez ten czas zdawał się być w marazmie, nie przyjmując do siebie żadnych informacji. Całkiem niedawno dotarło do niego, jak bardzo skrzywdził kobietę, którą kochał.
Bielińska siedziała odwrócona do niego tyłem. Mężczyzna przypadkowo nadepnął na suchą gałązkę, a nerwowy ruch kobiety utwierdził go w przekonaniu, iż usłyszała jego przybycie. Jednakże się nie odwracała.
— Mogę? — zapytał cicho.
— Oczywiście — prychnęła. — W końcu to ty jesteś tutaj właścicielem. Równie dobrze możesz mnie zabić, wziąć siłą, a ja i tak nie mam nic do powiedzenia — zamilkła. — Przecież nigdy nie miałam.
Westchnął i zasiadł obok niej. Spróbował otaksować ją wzrokiem, ale zrozumiał, że Aleksandra tego nie chciała, albowiem ujrzał jej przykuloną sylwetkę. Tkwił w ciszy, zastanawiając się nad tym, jak najrozsądniej zacząć by rozmowę i czy w ogóle powinien ją zaczynać. Czy nie lepiej byłoby mu uciec od odpowiedzialności? Czyż nie robił tego przez ostatnie tygodnie, okłamując nie tylko ją, ale i jeszcze żyjącego brata?
— Nie chcę między nami wojny... — zaczął.
— Szkoda, że mówisz to wtedy, kiedy wysłałeś na mnie swoje najcięższe wojska — odparła. Rzuciła mu krótkie, godne pożałowania i chłodne spojrzenie. — I wtedy, kiedy spaliłeś wszystko, co miałam.
— Chcę cię przeprosić.
— Ale tylko chcesz czy przepraszasz? — spytała. Skrzyżowała ramiona na piersi i już w pełni zatrzymała na nim wzrok. — Jeżeli myślisz, że padnę ci do stóp, bo wspaniały i czcigodny Klemens znalazł dla mnie czas i się pofatygował, to się grubo mylisz...!
— Nie myślę tak. — Pokręcił głową. Zmierzwił włosy i podparł policzek o dłoń. — Przepraszam. Nie chciałem nigdy cię skrzywdzić.
— Szkoda, że w międzyczasie zrobiłeś dziecko służącej, a później wmówiłeś wszystkim, w tym mnie, że to bękart mojego męża — syknęła, a w jej oczach zawieruszyły się łzy. Odetchnęła i potarła się ramionami, by ostudzić emocje. — Domyślam się, ale chcę od ciebie usłyszeć, jaki miałeś w tym cel. Powiesz mi całą prawdę. Jeżeli nie chcesz, możesz stąd iść. Nie zatrzymuję cię.
CZYTASZ
Portret
General FictionAleksandrze po śmierci męża nie jest dane przeżywać żałoby. Przemierzając puste i martwe korytarze posiadłości, jest świadkiem dziwnych i przerażających wydarzeń, nad którymi nie potrafi zapanować. Jak ma stawić im czoła, skoro cienie coraz mocniej...