— Piękna, wspaniała, cudowna rodzina! Wasz portret będzie widowiskowy! — krzyknął Franz.
Cóż, nie dało się zaprzeczyć. Tło, jak pomyślała Aleksandra, na pewno będzie wyglądać niezwykle — malarz wybrał bowiem idealny dzień na pozowanie. Gorzej zaś miała się sprawa z głównymi bohaterami tego dzieła. Ona przybrała poważny wyraz twarzy, Jan znacząco się krzywił, a Klemens wydawał się oderwany od rzeczywistości, zatopiony we własnym świecie. Cała trójka, prócz na razie nieobecnej Zofii, stała niby obok siebie, ramię w ramię, a jednak każdy z nich błądził myślami gdzieś indziej.
— Już bolą mnie nogi — jęknął Jan. Oparł się o krzesło, które zostało wystawione dla ciężarnej Zofii. — Może wreszcie czas położyć się do grobu.
Aleksandra pozwoliła sobie na cyniczny uśmieszek, doskonale wiedząc, że teść tylko ją prowokował.
— Ależ ja się nie dziwię...! To ze strony ojca wielkie poświęcenie! Nie każdy umierający i schorowany człowiek jest w stanie zejść z łóżka tylko po to, żeby pojawić się na rodzinnym portrecie. — Chwyciła mężczyznę za ramię, wkładając w to tyle siły, iż ten poczuł ciężar jej dłoni. — Ale ja odkąd tutaj przyjechałam, wiedziałam, że ojciec jest skory do poświęceń.
— To twoja obecność wpłynęła na mnie tak dobrze — wycedził. — Ale nie tylko na mnie. Również na moich dwóch synów. A nie... Ty byłaś żoną jednego z nich. To dziwne, że ten drugi też przewinął się przez twoją sypialnię.
Nie odpowiedziała, a odsunęła się i dopuściła do tego, aby tę złośliwą wymianę zdań wygrał Jan. Ostatnimi dniami starała się go unikać, ale za każdym razem, gdy ich ścieżki się ścierały, mężczyzna nie zapominał o tym, aby wypomnieć jej haniebny romans. Aleksandra miała nadzieję, że w rezydencji chociaż trochę się uspokoi — widziała jednak, że służba wciąż na językach miała ją i Klemensa. Uodporniła się na te plotki, jednakże tylko fizycznie. W środku, wewnątrz siebie, nie umiała pozbyć się wrażliwej, ciepłej istoty, która miała ochotę ze wstydu schować się pod ziemię.
— Ubrudzisz się — odezwała się ze śmiechem, patrząc, jak Klemens podnosi z trawy gruszkę i wgryza się w nią.
Coś jej nie pasowało. Wydawało jej się, że wzajemnie oddalali się od siebie z Klemensem. Wciąż spotykali się nocami, a nawet popołudniami na spacerach, ale Aleksandra widziała jego spięte mięśnie i dziwnie nieobecny, rozkojarzony wzrok. Częściej niż zwykle wplątywał w ich rozmowy temat Stanisława. A w dodatku unikał rozmów o ich romansie. Ot, był. Bielińska powoli zaczynała obawiać się tego, iż kochanek okaże się zbyt wielkim lekkoduchem do związku, jakiego oczekiwała ona: pełnego stabilizacji.
Obiecała sobie, że, nieważne, co się wydarzy, będzie o nich walczyć. O nich, ale i o własne szczęście.
Zastygła w bezruchu, ponieważ ujrzała idącą w ich stronę Zofię. Służąca była prowadzona przez dwie towarzyszki, a raczej przez nie ciągnięta, bo ledwie unosiła nogi. Włosy miała ułożone, a policzki nieco zarumienione, lecz Aleksandra wiedziała, że była to wyłącznie zasługa tych dwóch kobiet. Albowiem Zofia była cała przygaszona i dygocząca. Od razu zasiadła na przygotowanym dla niej krześle, z trudem utrzymując podniesioną głowę.
— Czy to żart? — zapytał Franz, szybko do nich podbiegając. Spojrzał z pytaniem na Jana, podobnież jak Aleksandra. — Ona jest chora, a w dodatku w ciąży. Nie może tutaj przecież siedzieć...! — Stłumił głos, aby nie dotarł on do uszu Zofii.
— Maluj, maluj, za to ci zapłacę — odparł stary Bieliński. Machnął ręką. — Powietrze dobrze jej zrobi. Coś podrasujesz i będzie wyglądała na zdrową! Przecież masz talent, to nie będzie dla ciebie problemem.
CZYTASZ
Portret
General FictionAleksandrze po śmierci męża nie jest dane przeżywać żałoby. Przemierzając puste i martwe korytarze posiadłości, jest świadkiem dziwnych i przerażających wydarzeń, nad którymi nie potrafi zapanować. Jak ma stawić im czoła, skoro cienie coraz mocniej...