4. Szpilka

98 9 70
                                    

Aleksandra stała na tarasie i opierała się o balustradę. Zamyśliła się. Nie zauważyła nawet, że ciemność wkradła się cicho, jak jakaś tajemnicza zjawa, otulając wszystko w nocną ciszę. Było spokojnie, tak spokojnie, że aż zaczęła się zastanawiać, czy nie tkwiła w jakimś utopijnym śnie. Narzuciła na siebie peniuar, gdy jej włosami targnął lodowaty strumień wiatru, a po chwili chwyciła kandelabr i weszła z powrotem do sypialni.

Jednak gdy zamykała drzwiczki, przed jej oczami przeleciała spadająca gwiazda. Przeszyła nocne niebo, zostawiając po sobie ulotny, świetlisty ślad. Kobieta zdołała zamknąć oczy, lecz nie była w stanie wypowiedzieć ani jednego życzenia. Wcześniej, przez cały dzień, w jej głowie panował mętlik, teraz zaś pozostała tam jedynie milknąca pustka.

Do świtu pozostało tylko kilka godzin, a ona nawet nie zamierzała się kłaść. Wiedziała — a może raczej — wmawiała sobie, że nie da rady zasnąć. Bała się. W dzień potrafiła kontrolować swoje myśli, aby nie odpłynąć nimi za daleko, doprowadzając tym samym siebie do melancholii. W nocy, podczas snu, stawało się to trudniejsze: traciła świadomość, a wyobraźnia mogła jej podsunąć różnorakie obrazy. A nie chciała ponownie ujrzeć Stanisława w objęciach innej bądź Klemensa w objęciach... z nią.

Uklęknęła i postawiła świecznik obok siebie. Nie wpuszczała żadnej ze służących do komnaty, więc rozbite wcześniej przez nią lusterko wciąż pozostawało w opłakanym stanie. Uważając, by się nie skaleczyć, pozbierała odłamki szkła i ostrożnie położyła je na stole. Westchnęła bez przekonania. Nie dało ich już się w żaden sposób połączyć i naprawić — tak samo, jak uczucie Aleksandry do zmarłego męża już na zawsze miało pozostać gdzieniegdzie nadszarpnięte i okaleczone.

Ponownie chwyciła kandelabr i cicho wyszła z sypialni, krzywiąc się na skrzypienie drzwi. Rozejrzała się, ale, jak zwykle, dojrzała to samo: nic. Mrok zdawał się ją przytłaczać, a drobinki kurzu, gdy szła, wpadał jej do nosa i oczu. Korytarze były puste, pozbawione niegdysiejszego przepychu. Calusieńki dom coraz bardziej upodabniał się do serca Aleksandry — zaczynał przypominać prawdziwe cmentarzysko.

Drugi już raz od śmierci Stanisława weszła do jego izby. Tym razem jednak nie po to, aby przypatrywać się jego portretowi. Odstawiła świecznik i zapaliła jeszcze pojedyncze świece, a sypialnia nabrała znacznej jasności. Złapała leżący na komodzie klucz i przekręciła go w drzwiach, aby przypadkiem nikt nie wszedł.

— Co ja właściwie robię? — szepnęła pod nosem, jednakże nie zamierzała się wycofać.

Najpierw podeszła do biurka, ale nie ujrzała na nim niczego ciekawego. Jedynie jakieś nieskończone zapiski o potędze Rzeczypospolitej za czasów dwóch ostatnich Jagiellonów oraz listy, w których Stanisław pisał o plonach zebranych na terenie ich posiadłości. Przejrzała również szuflady, które okazały się puste. A nawet jedna szafeczka, do której otwarcia potrzebny był kluczyk, okazała się schowkiem na węgierskie wino.

Chciała już rezygnować, ale wiercąca w głowie myśl jej na to nie pozwalała. Podświadomość nigdy jej nie zawodziła, jednak nie wiedziała, czy i tym razem miało być podobnie. W pokoju Stanisława, mimo że był on ogromny, nie znajdowało się już żadne miejsce, które mogłoby posłużyć jako kryjówka. Kryjówka, ale na co? Aleksandra sama zadawała sobie to pytanie.

— Coś przede mną ukrywałeś — wysapała, stając przed obrazem ze Stanisławem. — I nie tylko romans. Ale coś jeszcze.

Rozchyliła lekko wargi, uciekając spojrzeniem w bok, tam, gdzie utkwione były namalowane oczy mężczyzny. Zmarszczyła brwi, dostrzegając krzywo wiszące lustro, spod którego wystawała szarawa szmatka. Powoli do niego podeszła i chwyciła go za ramę. Wiele razy, jeszcze za życia Stanisława, przeglądała się w nim, nigdy zaś tego nie zauważyła.

PortretOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz