Posiadłość Bielińskich była przeogromna. Stała dumnie na wzgórzu, otoczona wiekowym ogrodem, w którym rosły dęby i lipy. Biała fasada dworku lśniła obecnie w promieniach słońca, a okna, jak gdyby były mądrymi oczami, spoglądały na polską, kolorową, jesienną rzeczywistość. Podjazd wysypany drobnym żwirem prowadził do głównych drzwi, przed którymi znajdowała się wysoka rzeźba przedstawiającego rzymskiego żołnierza. Można by rzec: Arkadia!
Wnętrze jednak zionęło chłodem. Sala balowa ulokowana na parterze zmieniła się w pustkowie. Kryształowe żyrandole ledwo co trzymały się na suficie, a zamiast szurania powłóczystych sukien dam dało się usłyszeć szuranie słomianych mioteł, które czyściły parkiet nie z serpentyn, a z kurzu. Rozwidlające się korytarze głuchą ciszą błagały o odrobinę uwagi, której nikt, prócz skradających się niczym mysz kościelna służących, im nie podarował.
Każda mijana przez Aleksandrę izba świeciła pustkami. Wprowadzając się do posiadłości, marzyła, by wszystkie z dwudziestu dwóch komnat zostały zapełnione. Jej skrywane pragnienie nie zostało jednak spełnione. Obecnie domowników było jedynie trzech, a nic nie wskazywało na to, aby w najbliższej przyszłości ich rodzina miała się powiększyć. Ona również zawiniła. Nie powiła dziecka, choć robiła wszystko, nawet po kryjomu spotykała się i pobierała przeróżne ziółka od znachorów, by zajść w ciąże. Tylko więc w snach mogła obserwować, jak te martwe przejścia napełniają się śmiechem dzieci.
Wydawało jej się, jakby ktoś rzucił na budynek i ościenne lasy klątwę. Posłańcy nie przybywali. Od lat Aleksandra nie czytała listu. Sama zapomniała, jak trzyma się w dłoni pióro. Stajnie nie widziały nowych koni, jedynie te należące do rodziny, powoli starzejące się i chorujące.
Dni zaczynały i kończyły się tak samo, jedynie środek czasami się od siebie różnił. A to wyszła na spacer, by pooddychać świeżym powietrzem, a to zaszyła się w malutkiej bibliotece, a to przesiedziała parę godzin przed toaletką, strojąc się i wyobrażając sobie, że jest panią na nocnym balu, która musi świecić swoim nienagannym pięknem. Żałowała, że to wszystko było marną ułudą. Co musiała zrobić, aby to zmienić? Zawrzeć pakt z diabłem? Sprzymierzyć się z wiedźmą? Oddać komuś duszę? Była gotowa na każde wyrzeczenie, aby ktoś przyjechał do posiadłości, aby wreszcie zadziało się coś nowego!
Czuła na sobie skostniały wzrok przodków uwiecznionych na portretach. Ich podobizny, jak i zdobycze wojenne, rozciągały się przez cały korytarz. Nie znała ich, ale to surowe spojrzenie, które postacie jej rzucały, nakazywało jej się wstydzić. A może powinna być skrępowana? Jako zakała, czarna owca rodu Bielińskich?
Nim nacisnęła klamkę, zawahała się i pozwoliła, by spomiędzy jej spierzchniętych ust wydostało się pełne bólu westchnienie. Rozchyliła drzwi i wślizgnęła się do środka. Stanęła w bezruchu, pogrążona w marazmie. Izba należąca do jej świętej pamięci męża wciąż napawała ją uzasadnionym lękiem. Gdyby wierzyła w zjawiska paranormalne, pomyślałaby, że to krążące w powietrzu duchy postanowiły jej towarzyszyć. Ale była na tyle racjonalna, aby widzieć, że żadne manes nie istniały.
Sypialnia wyglądała tak, jakby jej Stanisław wieczorem miał do niej wrócić. Pościel była częściowo zrzucona na podłogę. Aleksandra na biurku dojrzała to, co zawsze się na nim znajdowało – parę kartek zapisanych koślawym pismem, kałamarz z wyschniętym atramentem oraz pióro, na którego stalówce wciąż tkwiła kropelka czarnego tuszu. Zdawała się ona walczyć o przeżycie tak, jak sama szlachcianka, która od równego miesiąca, czyli od śmierci ukochanego, nie potrafiła znaleźć swojego miejsca.
Rozchyliła okno, wpuszczając do środka chłodne, przeszywające na wskroś powietrze. Zachłysnęła się nim i usiadła na łóżku. Za chwilę jednak wstała, po czym podeszła do zasłoniętego czerwonym atłasem stelaża. Odrzuciła materiał i uśmiechnęła się do granic możliwości, chociaż w kącikach jej oczu zawieruszyły się łzy. Stała przed obrazem przedstawiającym Stanisława, młodego Stanisława, siedzącego prosto pomiędzy gruszami. Za nim jawił się przepiękny, rozkwitający ogród. Mężczyzna otrzymał ten obraz parę lat wcześniej, gdy, kończąc osiemnaście wiosen, przebywał za granicą na naukach. Pozował wtedy dla niemieckiego przyjaciela – wschodzącego na salonach, niczym jutrzenka, malarza.
CZYTASZ
Portret
Ficção GeralAleksandrze po śmierci męża nie jest dane przeżywać żałoby. Przemierzając puste i martwe korytarze posiadłości, jest świadkiem dziwnych i przerażających wydarzeń, nad którymi nie potrafi zapanować. Jak ma stawić im czoła, skoro cienie coraz mocniej...