15. Feralny braciszek

62 4 21
                                    

— A więc to ja jestem twoim mordercą, braciszku — wycharczał Klemens. — Nasłałem na ciebie żmiję, która cię ukąsiła.

Podniósł wzrok. Horyzont zlewał się z ciężkimi, ołowianymi chmurami, a sierp księżyca lśnił w krwistej czerwieni, co jednak było tylko przywidzeniem Bielińskiego. Odkąd wrócił do sypialni z Zofią na rękach, bo ta zemdlała przy grobie Stanisława, widział wiele nieprawdziwych zjaw i słyszał przerażające krzyki. Dopiero teraz, siedząc na tarasie, zorientował się, że głosy te tak naprawdę były jego wrzaskami, których nie potrafił z siebie wyrzucić, a które błąkały się po jego piersi.

Zaśmiał się histerycznie, gorączkowo pokręcił głową i podciągnął kolana do brody. Wbił obgryzione paznokcie w blade policzki, po czym zerwał się, chwycił za balustradę i wychylił się za taras, wyrzucając z żołądka wszystko, co do tej pory zjadł. Złapał stojący na stoliczku wazon, wyrzucił zwiędłe kwiaty i dwoma haustami wypił brudną, cuchnącą wodę. Czując jeszcze żółć na języku, osunął się bezwładnie na kafelki. Rozsznurował koszulę, ukrył twarz w dłoniach i zapłakał ciężko.

— Boże mój... — wyjąkał. — Czemu opuściłeś ten dom?! Co myśmy zrobili...

— Klemens?

Oczy magnata rozszerzyły się do granic możliwości. Upadł na kolana, złożył ręce i spojrzał w górę, na nieco jaśniejące niebo.

— Boże, Boże! Nie jestem godny, żebyś sam do mnie przemawiał.

— Synu...

— Nie jestem godzien, żebyś nazywał mnie synem... — jęknął, przykładając czoło do zimnej posadzki. — Jestem tylko wstrętnym, małym parszywcem...

Krzyknął, czując na ramieniu ciężką dłoń. Nim się zorientował, ktoś podniósł go z tej niefortunnej pozycji i postawił na nogi. Klemens o mały włos się nie przewrócił, widząc przed sobą Jana.

— Upiłeś się? — Stary Bieliński łypnął na niego groźnym spojrzeniem. — A może coś cię nawiedziło? — prychnął. — Ale kto by się spodziewał, że mój syn jest taki religijny...?

Klemens wyszarpał się z jego uścisku. Niezbyt przytomnym spojrzeniem otaksował twarz ojca. Wyglądał inaczej niż zwykle. Zmarszczki mu się wygładziły, a codzienne zmęczenie, powaga i udręka zamieniły się w beztroskę i spokój. Na ustach błąkał mu się leniwy uśmiech. Koszulę miał narzuconą niedbale, a na czoło zsuwały mu się kosmyki włosów, dodając mu nonszalancji i młodzieńczej bezpruderyjności.

— Byłeś u niej — syknął Klemens, cofając się. Gniewnie zmarszczył brwi i wzniósł ręce. — Tylko tajemnice i tajemnice! Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć, do jasnej cholery, że masz romans z matką Aleksandry...?! — Chwycił ojca za ramiona i gwałtownie nim potrząsnął. — Spodziewałem się każdej. Elżbiety, Barbary, nawet Aleksandry, ale nigdy nie przeszło mi przez głowę, że sypiasz z jej matką!

— Synu...

— Zamknij się! — ryknął, a w oczach zalśniła mu szaleńcza mgła. — To dlatego matka była dla ciebie powietrzem, tak? Bo od zawsze kochałeś inną. Tak, tak, przejrzałem cię! — Puścił ojca. — A ona o tym wiedziała, co? I dlaczego sprowadziłeś tu jej córkę? Dlaczego ją upokarzałeś na każdym kroku? Czemu teraz ją tutaj zaprosiłeś?

Wręcz dławił się pytaniami, które opuszczały jego usta. Zachwiał się, a w oczach mu pociemniało. Poczuł, że ojciec ogarnął go ramieniem i pomógł mu usiąść na ławie. Klemens przez kilka chwil się wzbraniał, ale ostatecznie pozwolił, aby mężczyzna go do siebie przysunął. Wybuchł gromkim płaczem. Wszystkie emocje, które w sobie dusił, teraz wyszły na światło dzienne. Nie wiedział, czy bardziej bolała go prawda o śmierci Stanisława, czy romans ojca, czy może cała egzystencja!

PortretOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz