5. Franz

74 5 20
                                    

Jesień dawno zniknęła, zmyta przez pierwsze zimowe deszcze. Zima przyniosła zmarznięty, zszarzały krajobraz, brudne zaspy śniegu oraz wszechobecny, niedający wytchnienia chłód. Teraz zaś przedwiośnie wdzierało się do ogrodu Bielińskich, odkrywając wszystko, co na miesiące ukryło się pod warstwami puchu. Ziemia była ciężka i nasiąknięta błotnistą mazią, resztki lodu tkwiły jeszcze między źdźbłami pożółkłej trawy. Gałęzie drzew ociekały wodą, a w powietrzu unosił się ostry zapach gnijących liści.

Aleksandrze doskwierała samotność. Klemens spędzał czas w swojej sypialni, a kiedy próbowała dowiedzieć się, co robił całymi dniami, odpowiadał, że zajmował się sprawami ich gospodarstwa. Nie naciskała na niego. Parę razy zgodził się na wspólny spacer po jesiennym i zimowym ogrodzie, lecz szybko się ulatniał, tłumacząc się melancholią, która dotknęła jego duszę artysty. Jan, jak zwykle, robił z siebie męczennika, niemal w każdym zdaniu opowiadając o swoim cierpieniu i katuszach.

Postanowiła więc zaprosić do siebie jedną z nielicznych osób, którą uważała za całkowicie normalną — Elżbietę. Siedziały w altance, a przed ich oczami znajdowała się malutka fontanna. Jej centralną figurą była nimfa, ozdobiona kwiecistymi, niezwykle wijącymi się bluszczami. Trzymała ręce wysoko nad sobą, prezentując zakryte muszlami piersi, a z tafli znad jej głowy spokojnie bryzgała woda.

Bielińska chwyciła ze stoliczka miseczkę z orzechami i zerknęła na towarzyszkę. Nie często zdarzało jej się rozmawiać z Mielecką. Czasem, jeszcze gdy ich mężowie żyli, spotykały się na wspólnych polowaniach, lecz zbytnio nie znajdowały tematów do konwersacji. Elżbieta była żywa, rozpierała ją energia, mogła śpiewać, tańczyć i nieustannie się bawić, a poza tym nic nie było jej obce. Mówiła często o sprawach, które w społeczeństwie uznane były za gorszące i przeznaczone jedynie dla uszu małżonków. Tymczasem Aleksandra miała wrażenie, że Mielecka nie wstydziłaby się wywlec na światło dzienne najwrażliwszych sypialnianych sekretów.

— Piękny naszyjnik — odezwała się Elżbieta, a na jej usta wpłynął delikatny uśmiech. Aleksandra dojrzała w jej oczach wyraz sympatii. — Kupiłaś?

— Dostałam — odparła, zawahawszy się nad kolejnymi słowami. Jednak zrozumienie na twarzy Mieleckiej podpowiadało jej, że może wyznać prawdę. — Od Klemensa.

Och, Klemens! Mimo tego, że nie miał dla niej zawsze czasu, starał się jej to wynagradzać wieczorami i nocami. Taki stan odpowiadał Aleksandrze — wciąż się ukrywali, nie chcąc doprowadzić do plotek wśród służby. Woleli również, żeby Jan nie dowiedział się o ich romansie, bo kobieta wiedziała, że po tym znienawidziłby ją jeszcze bardziej.

Lecz Bielińska z każdym dniem była na siebie coraz bardziej wściekła, a wstyd rozlewał się już po jej całym ciele. Do tej pory, po paru miesiącach namiętności, nie była w stanie powiedzieć, co tak naprawdę do mężczyzny czuła. Na pewno nie był jej obojętny, bo codziennie o nim myślała, a gdy widziała go, rumieniła się, a jej wnętrze się rozpalało. Zrozumiała jednak, że traktowała go poniekąd jako wyzwanie. Klemens udowadniał jej, że wciąż jest tak samo piękna, jak lata wcześniej. Zasypując ją pocałunkami, mówiąc do niej czułe, namiętne słówka leczył ranę, którą w jej sercu zrobił Stanisław.

Elżbieta nie pytała już o Klemensa, ale cień uśmiechu na jej twarzy zdradził, że domyśliła się relacji, jaka łączyła Aleksandrę ze szwagrem.

— A jak ty się czujesz? — Mielecka przysunęła się do gospodyni i chwyciła jej palce.

— Najwidoczniej tak miało być. Ludzie umierają, a Stanisław...

— Nie o to mi chodzi — przerwała Elżbieta. — Nie chodzi o jego śmierć, a o to, co ci zrobił. Nie przyszłam tu, żeby porozmawiać o twoim mężu, tylko o tobie.

PortretOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz