Poranek lata wyłaniał się z mroku nocy. Na oczyszczonym z gwiazd niebie zawitało słońce, które tkało czerwonawą i żółtawą poświatę okalającą nieboskłon. Krople rosy jeszcze tkwiły na trawie, a jedynym źródłem chłodu był surowy wiaterek. Idącemu Klemensowi było nad wyraz gorąco, jednak nie wiedział, czy przez tę pogodę, czy przez trawiącą go gorączkę. Miał wrażenie, że wewnątrz coś nieustannie nim szarpało. Raz uderzał go przeraźliwy mróz, więc zakładał na siebie zimowy kożuch, a innym razem robiło mu się tak ciepło, że najchętniej rozebrałby się do naga.
Od śmierci Zofii minęły już dwa tygodnie, a on do tej pory nie potrafił się z tym pogodzić. Nocami nie spał, ponieważ wybudzały go koszmary z objawiającą mu się Zofią, a dniami próbował zająć się Zygmuntem, w międzyczasie popadając w krótkie drzemki. W dodatku się rozchorował, chociaż miał on wrażenie, że jego ciało samoistnie zareagowało na odejście dawnej kochanki. Ojciec mu powtarzał, że nie było to jego winą, ale Klemens nie słuchał.
Po kolejnej bezsennej nocy postanowił odwiedzić grób kobiety. Wyszedł z samego rana, jeszcze gdy było ciemno, a teraz obserwował nadchodzący dzień. Zatrzymał się, zauważając przy pomniku Aleksandrę. Zdało mu się, iż ujrzał w niej swoje własne odbicie — Bielińska wyglądała na niezwykle zmęczoną i chorą. Nie przypominała silnej i idącej z uniesioną głową magnatki, a upolowaną ptaszynę, którą można by zamknąć w klatce i pozostawić na wyczerpującą śmierć.
— Na co niby czekasz? — odezwała się pierwsza, przełamując między nimi zaistniałą ciszę. Uniosła na niego wzrok, a pod jego naporem Klemens przełknął gorzko ślinę. — Na pozwolenie? Możesz usiąść, nie zabronię ci.
— Nie myślałem, że cię tu spotkam — odparł. Posłusznie zajął miejsce obok Aleksandry i wydał z siebie ciche westchnienie.
— Ty ogólnie nie myślisz — prychnęła z ironią. Kąciki ust na chwilkę powędrowały jej do góry, ale niedługo potem znów zmarkotniała. — Przepraszam.
— Nic się nie stało — wymamrotał. — To ja powinienem cię przepraszać, a nie ty mnie. Twoje słowa nie robią mi żadnej krzywdy.
Uważnie jej się przyjrzał. Oprócz podkrążonych i zapłakanych oczu widział również drżące wargi.
— Dlaczego siedzisz tutaj tak wcześnie? — zapytał. — Powinnaś spać.
— Ty również.
— Nie mogłem. — Pokręcił głową. — Nie mogę spać, odkąd Zofia zmarła. Musiałem tu przyjść, bo myślałem, że może na chwilę doznam jakiejś ulgi, ale... nie. Gdybym tylko mógł cofnąć czas... — zamilkł. Czekał na to, aż Aleksandra go wyśmieje i powie, że to niemożliwe, lecz nic takiego nie miało miejsca. — Nie spojrzałbym nigdy na nią. I może nie rozbiłbym twojego małżeństwa. Może byłbym lepszym bratem.
— Chyba dobrze, że je rozbiłeś — szepnęła. Przetarła policzek. — Znowu to zrobiłam.
— Niby co?
Spojrzała na niego, a jej oczy się rozszerzyły. Zrozumiała, że powiedziała o kilka słów za dużo.
— Miałeś rację. Franz nie jest normalny. Coś ukrywa, coś, co ma związek ze Stanisławem. Dowiem się o nim wszystkiego.
Klemens pozwolił sobie na uśmiech. Kiedyś myślał, że to malutkie zwycięstwo napełni go radością i satysfakcją, ale poczuł jedynie gorycz. Nieważne, czy Franz byłby w ich domu, czy wyjechałby na drugi koniec świata, Aleksandra i tak z powrotem by go nie przyjęła. Stał się już w jej oczach największym przegranym. Klemens nie był pewny, czy widziała go jako człowieka, jako mężczyznę, czy jako najpodlejszą kreaturę.
CZYTASZ
Portret
Tiểu Thuyết ChungAleksandrze po śmierci męża nie jest dane przeżywać żałoby. Przemierzając puste i martwe korytarze posiadłości, jest świadkiem dziwnych i przerażających wydarzeń, nad którymi nie potrafi zapanować. Jak ma stawić im czoła, skoro cienie coraz mocniej...