IX: Bal

29 3 19
                                    

Ciało Lugyra opadło na ziemię. Z czarnej mgły uformował się kosiarz śmierci. Para unosiła się z cienistego płaszcza. Wykonał zamach. Eryk się uchylił i ruszył w kierunku drzwi. Przekroczył próg. Korytarz zniknął. Stał teraz na prostej, wąskiej podłodze bez ścian i sufitu. Z każdej strony otaczała go pustka. Usłyszał stukot. Spojrzał za siebie. Dreptała w jego stronę nienaturalnie szybko sama śmierć. Eryk zerwał się i biegł po szklanym podłożu ile sił w nogach. Zawieszony w wymiarze próżni. W czarnej otchłani kosmosu, która z każdą chwilą wydawała się coraz ciemniejsza. Świst. Poczuł ruch powietrza za plecami. Przyspieszył. Jeszcze nigdy nie biegł tak szybko. Widział w oddali malujący się obraz drzwi. Zaczynało mu brakować tlenu, lecz biegł nadal. Zaczęła łapać go kolka, ale nie mógł się poddać. Był blisko drzwi. Patrzył na błyszczącą podłogę. Stukot zdawał się oddalać. Podłoga przestała błyszczeć. Zatrzymał się. Drzwi były tuż przed nim, ale była też przed nim pustka. Brakowało podłogi. Co najmniej pięciu metrów. Nie ma szans przeskoczyć tyle.
- Fokyr! - krzyknął.

Spojrzał za siebie. Śmierć zbliżała się nieubłaganie. Nie miał innego wyjścia. Cofnął się kilka kroków. Wziął rozbieg i skoczył. Poczuł wokół siebie energię. Potężną energię. Wypełniała jego ręce, nogi, brzuch, tors i głowę. Pulsowała. Przypominała szczytowanie. Lecz równie rozkoszne co bolesne. Jakby rozrywało go od środka. Powoli opadał w dół, wokół niego zaczęły formować się szare fałdy powietrza. Uniosły go i zaczął sterować ciałem lewitując w stronę drzwi. Po chwili wylądował. Odblokował magię? Jako pierwszy człowiek od setek lat? Eryk stał przez chwilę oniemiały, lecz spojrzał za siebie. Kosiarz zbliżał się i również skoczył. Poeta nacisnął na klamkę, otworzył drzwi i przekroczył próg. Uderzenie w czoło. Poleciał do tyłu. Upadł na podłogę. Spojrzał w górę. To był Kregar pobierający głowę. Oboje znajdowali się w korytarzu rezydencji. Wszystko zdawało się wyglądać normalnie.
- Co ty wyprawiasz? Nie widzisz jak biegasz? - rzekł Sprytny.
- Kregar! Uciekaj! Kosiarz!
- Kto?

Eryk spojrzał za siebie. Nikogo, ani niczego tam nie było.
- Ja... ja... kosiarz śmierci... zabił Verne, a teraz jeszcze Lugyra! Wyłupił mu oczy! Nie, nie, nie! Nie mogę tego znieść, nie mogę! - Poeta zaczął płakać.
- Uspokój się i wstań. Też miałem dziwne sny, albo wizje. Gdzie jest Lugyr i Verna?
- Vernę zabrał kosiarz, a Lugyr jest tu, chodź pokażę ci!

Eryk ruszył w kierunku „pokoju schodów" i dobiegł do... ściany. Drzwi zniknęły.
- Były tutaj! Przysięgam!
- A to ponoć ty miałeś być ten trzeźwo myślący.
- Przysięgam!
- Hmm... Lugyr też widział drzwi, które potem zniknęły. W tamtym korytarzu, pamiętasz?
- Tak! Co się tu dzieje?
- To próbuję ustalić. Skoro nie możemy znaleźć reszty chodź ze mną.
- Dokąd?
- Po prostu chodź. Przeszukaliśmy górę. Znaleźliśmy z Lugyrem trochę łupów, ale nie ma tu zbyt wiele. Potem Szybki zniknął, a ja zszedłem na dół. Pokażę ci coś. Nie chciałem robić tego sam. - Zakaszlał. - Tutaj nie wiadomo co dzieje się naprawdę, a co nie. Muszę się upewnić, że widzisz to samo. Wydaje mi się, że to halucynacje. A te nie mogą być wspólne, czyż nie?
- Słyszałem o zbiorowej halucynacji, ale to chyba mało prawdopodobne.

I poszli przez kilka korytarzu, aż znaleźli schody na dół po przeciwnej stronie budynku od wejścia. A u spodu znajdowały się drzwi, przeszli przez nie. Pomieszczenie z białego drewna zdawało się stanowić coś jakby salon, lecz jedna ze ścian w całości była przerażającą kobiecą twarzą, a w jej ustach znajdował się duży kominek. Eryk przyglądał się osłupiały. Jak ktoś mógł to wszystko zbudować? Kregar pociągnął go w kierunku kolejnych drzwi, a za nimi schody w dół. Nie więcej jak sześć stopni, gdzie znajdowało się kolejne wejście. Przekroczyli próg. Pomieszczenie zwalało z nóg. Wyglądało jakby ktoś postawił duże pomieszczenie po środku pomieszczenia. Niby jak korytarz, lecz zbyt szeroki i o nierównych wymiarach. Wypukły róg ściany znajdującej się we wnętrzu pomieszczenia miał kształt twarzy przez co był częściowo wklęsły. Można było pójść w lewo, lub prawo po skosie, lecz tylko po lewo widać było drzwi. Kregar zaczął swoją lampą zapalać ścienne świeczniki. Eryk zrobił to samo. Obchodząc pomieszczenie w pomieszczeniu dookoła odkrył, że nie ma do niego żadnego wejścia. Zupełnie tak, jakby ktoś postawił kloc drewna po środku sali. Nie miało to sensu. Chyba, że wejście do niego jest gdzie indziej. Kregar wskazał na drzwi, oraz znajdująca się obok dźwignię, a kawałek dalej ze ściany wystawała deska przytwierdzona śrubami.
- Poświeć, chłopcze - odparł Sprytny wyciągając z kieszeni płaszcza śrubokręt. - Oby tam, było to po co przyszliśmy. Bierzemy ile się da i spierdalamy.

Rezydencja Obłędu (Psychoza Vandi)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz