Prolog
- Jak śmiesz odchodzić?! Zrobiłem dla ciebie wszystko! - wrzasnął mężczyzna skąpany w mrocznych czeluściach nieistnienia. - Jak śmiesz do kurwy nędzy! Nie możesz umrzeć! Nie pozwalam ci!
Nagle zaszeleściło bezkształtne światło trawiące bezpieczną otchłań egzystencjalnej ciszy. Mąż patrzył gniewnie wynurzając się z wypukłej, odparowanej, niematerialnej cieczy. „Kurwa!" - krzyknął, po czym rzucił smyczkową lirą w malujące się światłem wklęsłe, powykręcane kształty.
- Rzeczę ci. Umarłam - odezwała się świetlista postać.
- To nie może być prawda! To iluzja! To na pewno iluzja... Wciąż tam jestem prawda? To mnie chce, a ty wciąż żyjesz i czekasz na moją pomoc... Tak! Na pewno! To mnie chce, ale nie dostanie!
- Umarłam.Młodzieniec padł na kleistą próżnię kosmosu zawieszony w bezgrawitacyjnej sferze. Klęczał pośród czasów. Klęczał między przestrzennymi wymiarami i płakał. A jego łzy kapały z bezpodłoża do oczu. Lądowały na dnie wymiaru jeszcze nim ściekły przemieniwszy się w kryterium zwierzęce o błoniastych skrzydłach. Już wstał na nogi, chociaż nadal klęczał. Wiedział co powiedzieć, jeszcze nim o tym pomyślał. Łkał. Płakał. Krzyczał. Pięść uderzyła w nicość.
- Nieee! - ryknął. - żyjesz ty a, jestem tam wciąż że, wieM! iluzją żadna mnie powstrzyma niE! cię uratujĘ!Łzy topiły duszę jego w rozpaczliwym tańcu.
- Kto idzie?Podskoczył na nogi wystraszony. Walenie do drzwi. Skrzypienie desek. Ciężkie kroki. Ciężkie kroki. Skrzypienie desek. Walenie do drzwi. Podskoczył na nogi wystraszony. Kto idzie?
Młody mężczyzna wyrwał się nagle z surrealistycznych obłoków snu. Klatka piersiowa galopowała z prędkością boskich koni. Zwężone źrenice skierowały się na bok podążając za ruchem głowy. Kobieta leżała tuż przy nim i nadal żyła. Odetchnął z ulgą.
Rozdział I: Bezsilność
Królestwo Zjednoczonej Vikterii, Region: Nersja, Wielkogród: Dónsk, rok 1654 k.l.
- Waszmość panie i panowie! O uwagę proszę! - krzyknął jeden ze starców odzianych w brązowe szaty uczonych. - Prosto z akademii nowy lek od elchemików przywieźliśmy! Przeziębienia leczy, jako i grypska wszelakie! 100 miedziaków od sztuki, lecz jak grypa ostro weźmie, wówczas trzeba takich pięć do siedmiu dzień po dniu łyknąć. A statystyka nie kłamie, bowiem na dziesięciu ciężko chorych chłopów, aż dziewięciu przeżywa.
Uczeni-uzdrowiciele stojąc przy swym powozie krytym wciąż głosili o kolejnych lekach, gdy lud się zbierał wokół tłumnie na dzielnicy rynkowej. Znajdowała się ona pośrodku wielkogrodu stanowiąc istną granicę między światami. Co rusz jakiś kramarz starał się odśnieżać plac, zwłaszcza teraz, gdy większość klienteli skoncentrowała się na uzdrowicielach.
Słuchający z odległości kilkunastu stóp, oparty o ścianę młodzieniec westchnął zamykając powieki i tym samym odcinając widok swego bursztynowego spojrzenia. Zawiał wiatr aż w twarz buchnęło uniesionym przez kłęby powietrza śniegiem.
Poprawił swą starą, poszarpaną u krawędzi pelerynę z havolinu i na brązową czuprynę zarzucił kaptur. Odwrócił się i rozpoczął marsz między budynkami z kamieni i dachem ze strzechy. Do jego uszu dobiegały różne głosy przechodzących ludzi, ale dwa z nich przykuły na moment jego uwagę.
- Słyszałaś o rezydencji martwego króla? - zapytał zachrypnięty głos staruszki.
- A kto nie słyszał - odpowiedziała druga starsza kobieta.
- Mówią, że tam straszy.
- Oj, Harina. Ja tam już dawno nie wierzę w takie rzeczy.
- Ale to prawda! Mój syn pracuje w straży i robi czasem patrole w pobliżu tego budynku. Mówi, że dobiegają stamtąd dziwne, nieludzkie odgłosy. Czasem jakby drapanie, czasem zawodzenie, a czasem piski i jęki umęczonych dusz!
- Pewnie jakie gryzonie.
CZYTASZ
Rezydencja Obłędu (Psychoza Vandi)
HorrorStraumatyzowany bard podejmuje się desperackiej walki o życie chorej żony. Aby zdobyć pieniądze na jej leczenie, wkracza do świata przestępczego - grupy bandytów planujących włamanie do opuszczonej rezydencji. Nikt z nich nie zdaje sobie jednak spra...