V: U wrót grozy

31 4 28
                                    

   Z szalejących płatków śniegu wyłonił się oślepiający blask.
   – Eryk! Na miłość bogów tu jesteś!

   Pieśniarz spojrzał w górę. Stała nad nim Verna dzierżąca szklaną, oliwną latarnię w żelaznym szkielecie z uchwytem. Podała mu dłoń i pomogła wstać.
   – Verna? – zapytał retorycznie.
   – Już myślałam, że umarłeś! – krzyczała, bo nawet stojąc twarzą w twarz ledwie się słyszeli.
   – Też tak myślałem!
   – Musimy się ruszyć. I to szybko!
   – Nie dam rady!
   – Dasz! Chodź ze mną, przystojniaku!

   Pociągnęła go za rękę. Verna miała ze sobą nie tylko oliwną lampę, ale i również kompas od Kregara, który zawsze nosił ze sobą dwa. Wiedziała w którą stronę się kierować i już po chwili opuścili gęstwiny lasu. Tu wicher zdawał się jeszcze silniejszy, a warstwa śniegu jeszcze grubsza.
   – Powinniśmy być już niedaleko! – krzyknęła. – Kregar mówił, że przez moment widział zarys rezydencji na wzgórzu!
   – Gdzie oni są?!
   – Poszli przodem! Nie gadaj, oszczędzaj siły!

   Po jakimś czasie Eryk odczuł, iż zaczyna iść coraz bardziej pod górę. Wymagało to wielkiego wysiłku brnąc po pas w śniegu, lecz jakiś czas później śnieżyca odrobinę osłabła, co pozwoliło im dostrzec za warstwą śnieżnej mgły zarys rezydencji.

***

   Kregar, Lugyr, Syg, oraz Lincend przebrnęli przez śnieg, aż dotarli do drewnianego płotka, na który niemal wpadli nie dostrzegając go ze względu na szalejącą śnieżycę. Wiedzieli, że są już blisko przeszli przez spróchniałe ogrodzenie, aż dotarli do jednej ze ścian budowli. Idąc wzdłuż udało im się natrafić na filary, a potem schody skryte pod niewielkim zadaszeniem, a wchodząc po nich ujrzeli wielkie wrota.
   Drzwi wykonano z żelaza, a na nich, niemal wszędzie wyrzeźbione były wijące się płaskorzeźby. Przedstawiały wiele, bliżej niezidentyfikowanych kształtów, oraz twarze, spośród których część zdawała się reprezentować vikterski kształt głowy. Klamka wydawała się pozłacana, lecz Lincend doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż prawdopodobnie nie jest ze złota. Nawet król, który szastał całym budżetem państwa na lewo i prawo, raczej nie byłby dość bogaty, by pozwolić sobie na pozłacane klamki. Złoto jest niezwykle rzadkim surowcem na całej planecie Vandi. Tak, rzadkim, iż ktoś kto przypadkiem znalazłby jedną monetę z dnia na dzień, mógłby stać się szlachcicem. Jeden złotnik miał w końcu wartość aż 100 srebrników, z kolei jeden srebrnik, był wart 1000 miedziaków. Zatem jeden złotnik kosztował 100 000 miedziaków. Oczywiście uśredniając stale zmieniające się kursy tych walut, zależne zresztą też od państwa. Pozłacane klamki? Nie ma szans. Nawet ktoś kto dysponowałby taką ilością złota, musiałby być niespełna rozumu, by wydać je na coś takiego. Nie to co miedź. Jeden z powszechniejszych metali na świecie.
   Nikogo jednak nigdy nie dziwił widok rzeczy wyglądających jak złoto wśród szlachty. W końcu malowali oni żelazo, lub inne metale, tak by te wyglądały jakby wykonano je ze złota. Lincend był pewien, że to jest właśnie to z czym miał do czynienia tutaj. Wykręcanie klamek jako łup raczej nie miało sensu. Chyba, że byłyby z pomalowanego srebra, lecz bardziej prawdopodobnym jest, że to żelazo.

   – Lincend! Będziesz tak stać i rozmyślać, czy w końcu zajmiesz się swoją robotą?! Mam dość tej śnieżycy, to jakaś masakra. Chcę już wejść do środka! – przekrzykiwał szum wiatru.
   – To ty młody prawdziwej śnieżycy w życiu nie wiedziałeś! – odpowiedział Starzec. – Pamiętam jak w czterdziestym siódmym…
   – Na bogów, Lincend! Nie teraz!
   – Eh… – mężczyzna zdjął rękawiczki, po czym niemal natychmiast jego dłonie zetknęły się z oszałamiającym mrozem. Zaczął szukać w płaszczu specjalnego wytrycha i mówił: – Wy młodzi to w ogóle nie doceniacie wartości jaką jest przeszłość! A ten budynek jest przeszłością i to on uczyni nas bogaczami!
   – Hrm… – zaburczał Syg. – Nie nas, lecz Ulfryka!
   – Nie pierdol, tylko otwieraj, dziadku! – ponaglił Lugyr.
   – Za moich czasów młodzi mieli większy szacunek do starszych!
   – Bo ty jesteś tak stary, że za twoich czasów istniała jeszcze magia i smoki! – Zaśmiał się Szybki.
   – Zamilcz, bo wyślę cię do rodziców dziecko.
   – Ale moi rodzice nie żyją.
   – No właśnie.

Rezydencja Obłędu (Psychoza Vandi)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz