ZAKOŃCZONE
Straumatyzowany bard podejmuje się desperackiej walki o życie chorej żony. Aby zdobyć pieniądze na jej leczenie, wkracza do świata przestępczego - grupy bandytów planujących włamanie do opuszczonej rezydencji. Nikt z nich nie zdaje sobie...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Nagevir zbudziła się i pierwsze co ujrzała to zmartwiony, bursztynowy wzrok jej ukochanego męża. - Wypij to. - Co to takiego? - Lekarstwo. - Skąd wziąłeś na to pieniądze? - Po prostu wypij.
Dziewczyna wykonała polecenie. Smak mikstury był słodko-kwaśny. Tak kwaśny, że aż ją skrzywiło. - Ochyda. Przecież zawsze mieszasz mi leki z sokiem. - Uzdrowiciele powiedzieli, że tego nie można z niczym mieszać.
Mały Ertan się zbudził i zaczął płakać. Mężczyzna wziął go na ręce, a następnie usiadł na krześle pod ścianą. Wciąż patrzył na Nagevir. Niesamowicie bladą. Jej oczy były podkrążone jak nigdy dotąd, a może nawet sine? W zasadzie wyglądała jakby miała zaraz wyzionąć ducha. Było z nią coraz gorzej z chwili na chwilę. Mężczyzna wiedział, że musi działać szybko. - Eryk. Cokolwiek robisz nie wpakuj się w kłopoty. - Powiedzmy, że dostałem pracę. Jednorazową, ale... jeśli się poszczęści starczy na więcej fiolek. - Żadna praca nie da aż takich zarobków. - Ta może dać. Przy odrobinie szczęścia. Powiedziałem, że zrobię wszystko, by cię uratować. Wiem, że ty zrobiłabyś to samo dla mnie. - Domyślam się, że nie chcę wiedzieć co to za praca? - W istocie. Nie chcesz. - Cokolwiek robisz... widzę po twoich oczach, że nie przekonam cię do rezygnacji z tego pomysłu. - Owszem. Nie przekonasz. - Obiecaj mi tylko jedno. Że zachowasz ostrożność. Że należycie się przygotujesz do tego... czegoś. Nasz syn nie może stracić obojga rodziców. - Obiecuję. Jutro w południe wyjdę. Twoi rodzice będą cały dzień w domu. Raczej nie wrócę przed kolejnym świtem. Twoim zadaniem będzie w tym czasie odpoczywać i dotrwać do mego powrotu. - Dobrze. Kocham cię, Eryku. Mężczyzno mego życia. - A ja ciebie, Nagevir. - Uśmiechnął się. - Wiesz, że dziś wystąpiłem? - Naprawdę? Łał. W końcu się odważyłeś, więc... naprawdę ci na mnie zależy? Robisz wszystko co w twojej mocy. - Tak. - Jak poszło? - Okropnie. Śmiali się i wyzywali mnie. - Oh kochanie... tak mi przykro... gdy się stresujesz zaczynasz fałszować i piszczeć. - Już nigdy nie chwycę więcej za instrument. - Nie mów tak. Zbyt łatwo się poddajesz. Nie udało się raz, może i nie uda się następnym razem, ale w końcu, pewnego dnia... - Nie, Nagevir. To koniec. Koniec z muzyką - mąż ciągle kołysał Ertana, który nadal popłakiwał. - Nie możesz! Eryk! Jesteś *zakaszlała* jesteś taki utalentowany. Co śpiewałeś? - Tego jeszcze nie znasz. Spisałem na kolanie w kilka minut. - Daj mi dziecko i zaśpiewaj mi to. - Powiedziałem, że skończyłem z muzyką. - Dla mnie nie zaśpiewasz?
Wiedziała, że nie potrafi jej odmówić niczego. Nigdy. Chłopak westchnął, oddał jej dziecko, z powrotem usiadł na krześle i chwycił za arflirę. Eryk pociągnął za smyczek i pomieszczenie wypełnił surowy, lecz wolny akord.
- Mi-łość ciężka jak żelazo... - zafałszował piskliwym głosem, dziecko zaczęło płakać głośniej. - Weka! Nie mogę. Zwłaszcza jak płacze. - Jak masz śpiewać przed tłumem ludzi, skoro nawet *zakaszlała* dziecko cię rozprasza? - Spojrzała nań. - Skup się. Wyobraź sobie, że tylko ja słucham. Zapomnij o całym świecie. Wycisz się. Dasz radę.