XII: Nadzieja rodzi się pierwsza

1 0 0
                                    

Postradałem rozum żwawo.
Postradałem ja…

   W kamiennym pomieszczeniu rozległ się znajomy damski głos, śpiewający jego własną pieśń.
   – Ver…na…? – Eryk ostatkiem sił uchylił oczy, by po chwili je zamknąć. Zdąrzył jednak zauważyć kobietę, z którą tyle przeszedł w rezydencji. Siedziała teraz na tym samym krześle, na którym zwykle siedział Nurin.
   – Zbudziłeś się? Wybacz, udało mi się zdobyć kopię tekstu twojej piosenki. Jest taka… poruszająca i głęboka. – Erykowi się zdawało, że się uśmiechnęła, chociaż nie miał sił uchylić powiek, by to potwierdzić. – Wiesz, postanowiłam, że pójdę za twoją radą. Zacznę nowe życie. Szkoda, że nie z tobą. Będę musiała opuścić Dónsk, a może nawet królestwo jeśli to ma się udać. Całkiem nowy początek. Chciałam tylko się pożegnać. Oby i tobie się udało zacząć nowe życie.

   Kobieta zbliżyła się do Eryka i ucałowała go w czoło. „Czy to sen?” – pomyślał nim stracił świadomość.

***

   Eryk zerwał się nagle ze snu. Kamiennej celi nie wypełniała ani jedna dusza, poza jego własną. Odruchowo chciał podrapać się po swędzącym czole, gdy poczuł łańcuch ciągnący dłoń. Westchnął spoglądając nań. Dostrzegł wówczas, iż skórzany pas oplatający nadgarstek jest nie do końca zabezpieczony. Metalowe zapięcie zdawało się ledwo co utrzymywać go w niewoli. Wygiął palce w dół, by dosięgnąć najdłuższym z palców do zapięcia. To jednak nie poskutkowało. Przyłożył, więc pas do drewnianej krawędzi łóżka i podważał zapięcie. Już po kilku ruchach puściło. Szarpnął dłonią i pas puścił. Spojrzał szybko w kierunku drzwi, poczym czym prędzej uwolnił się również z pozostałych więzów krępujących drugą rękę i nogi. Podniósł się z łóżka, lecz gdy tylko stanął na nogi stracił równowagę i w ostatniej chwili podparł się o ścianę. Jego nogi drżały, jakby mięśnie nie były w stanie podtrzymać ciała. Ogarnęło go odrętwienie, lecz zacisnął zęby i z trudem postawił kolejny krok, wciąż się podpierając. Z korytarza dobiegały jakieś głosy i stąpanie drewnianych butów po ziemi. Zbliżały się w kierunku celi.

   Eryk spiął wszystkie mięśnie, by podejść w kierunku drewnianych drzwi z żelaznymi okuciami. Krok za krokiem czuł, że odzyskuję władze w nogach. W końcu dotarł do ściany tuż przy drzwiach i skrył się za nimi, a gdy te się otworzyły rzucił się w kierunku wchodzącej do środka osoby. Złapał za nadgarstek i jednocześnie szyję. Kobieta wzięła głęboki wdech i podskoczyła ze strachu. Jej nogi się poplątały i niemal by się przewróciła, gdyby nie to, że Poeta wypchnął ją za drzwi i uderzył nią o ścianę. Rozejrzał się w lewo i prawo. Znajdowali się na długim korytarzu kamiennego budynku.
   – Którędy do wyjścia? – zapytał szeptem.

   Przerażona, młoda kobieta w białej szacie wskazała palcem w jego lewo.
   – Nie krzycz i nie próbuj mnie zatrzymać, jasne?

   Dziewczyna tylko przystanęła, a Eryk puścił ją i zaczął biec ile sił w nogach. Korytarzem przechodziły dwie, rozmawiające ze sobą kobiety, ubrane tak samo jak reszta. Przeraziły się na widok mężczyzny i same zeszły mu z drogi. Gdy tylko przebiegł zaczęły krzyczeć: „Uciekinier! Pomocy!”. Eryk dotarł na koniec korytarza, gdzie po prawo znajdowały się jedynie schody w dół.
   – W dół? Cholera… – Spojrzał w kierunku, z którego przybiegł. Kilku mężczyzn w białych fartuchach z drewnianymi pałkami biegło w jego stronę. – Nie mam wyboru.

   Poeta zaczął zbiegać po schodach tak szybko jak tylko mógł. U podnóża schodów znajdowały się kolejne drzwi, a po prawo duże pomieszczenie wypełnione różnymi osobami. Spojrzeli przerażeni. Kilku z nich również miało pałki i fartuchy. Ruszyli w jego stronę. Eryk nie widząc innej drogi ucieczki otworzył drzwi i wybiegł na zewnątrz. Powitał go niesamowicie mroźny wiatr, który drażnił skórę, gardło i wszystkie wnętrzności. Jego płuca zdawały się przekłuwanie niewielkimi sopelkami lodu. Ostre, białe światło drażniło wzrok, lecz już po chwili rozpoznał, iż znajduje się w jakimś mieście. Zaczął biec w losowym kierunku. Goniło go wielu, tak samo ubranych mężczyzn. Poeta wskakiwał między chaty i starał się skręcać w nieoczekiwanych kierunkach. Jeden z nich wyraźnie szybszy od reszty niemal dogonił Eryka. Zamachnął się kijem, lecz poeta uchylił się, po czym przewrócił jedna z beczek stojących w wąskim zaułku. Wróg potknął się o wywalił twarzą o śnieg.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: 7 hours ago ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Rezydencja Obłędu (Psychoza Vandi)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz