Rozdział 14 (Zasłonię cię)

353 29 35
                                    

Szyba wytrzymała. Dziewczyny z niepokojem obserwowały pojawiające się na niej pajęczyny pęknięć, a potem Liliana usiadła przy Maddy i uzgodniły, że nie będą patrzyły w stronę agresorów. W milczeniu czekały na to, co się wydarzy dalej, aż w końcu Maddy wyburczała:

– To pojebane. Kompletna patologia. Policja już powinna tu być.

– Wiem – odparła ugodowo Liliana.

– Gdy chodziłam do Ruby, w sensie, tamtej głupiej psychoterapeutki, to cała posiadłość była obsrana ochroniarzami. Wyparowali dziś czy napadło na nich miliard zjebów?

– Dużo osób się rozchorowało.

– W takim razie, Camilla powinna ogarnąć zastępstwo.

– Widocznie się nie dało. Trudno znaleźć zaufanych ludzi.

Maddy wykrzywiła pogardliwie usta.

– Najlepiej jakby w ogóle nie zatrudniała ochroniarzy. To pewnie ktoś z nich wykorzystał okazję. Durna baba nie umie wziąć pod lupę kandydatów na pracowników.

– Uspokój się. Stresujesz mnie.

– Dobrze. Musisz myśleć o najgorszym. Te chuje zaraz pójdą na górę i wrzucą nam bombę przez ten otwór w suficie.

Liliana przewróciła oczami i parsknęła śmiechem.

– Przecież nad nami są kanały wentylacyjne. Nie przebiją się do nich.

– Skąd wiesz?

– Camilla mówiła, że jesteśmy bezpieczne i zostaniemy uratowane za kilka godzin – odparła Liliana powolnym, znudzonym głosem.

– A co innego miała ci powiedzieć? – Maddy uniosła sceptycznie brwi. – Rozejrzyj się. To nie jest żaden niezniszczalny sejf z funkcją kryjówki, tylko prowizoryczny schron, który można zniszczyć w kilka minut.

Liliana westchnęła ponuro i przesiadła się z podłogi na krzesło. Przez jakiś czas podpierała głowę na biurku, a później ukradkiem zaczęła spoglądać w stronę salonu. Maddy to zauważyła i obrzuciła ją krytykującym spojrzeniem. Jednak jej nie zganiła, tylko zapytała niechętnie:

– Co oni robią? Ja nie patrzę.

– Jeden trzyma telefon przed ścianą i pokazuje jakąś wiadomość. Niech spada. Drugi grzebie przy zamku. Trzeci przewraca meble, szuka czegoś.

– Ok. Nie podglądaj ich już. Może sobie pójdą, jeśli będziemy ich ignorować.

Liliana mruknęła na zgodę. Wciągnęła nogi pod brodę i pomasowała się po przedramionach.

– Chłodno tu. Może chcesz moje spodnie od piżamy? – Wskazała swe długie, kolorowe nogawki.

– Nie – wydusiła Maddy i naciągnęła szlafrok pod szyję. – Mnie nie jest zimno.

Skłamała. Miała gęsią skórkę i przechodziły ją ciarki od szklanej ściany za plecami. Nie chciała okazywać słabości ani tracić energii na przebieranki. Czuła się słaba i ospała, z trudem tłumiła jęki. Każdy oddech, każde drgnięcie potęgowały ból w postrzelonej nodze.

Zamknęła oczy, niby na chwilę, ale powieki wydawały jej się tak ciężkie jak po zbyt szybko przerwanym dobrym śnie. Usłyszała skrzypniecie krzesła i zaraz poczuła klepnięcie w rękę.

– Napij się jeszcze wody – poradziła Liliana. – Myślę, że powinnaś dużo pić.

– Nie. Nie ma gdzie sikać.

– Mamy kosz. Zasłonię cię.

Maddy podniosła powieki i zgromiła dziewczynę wzrokiem.

– Daj mi spokój.

Maddy Gone BadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz