Rozdział 7 (Tajemnica goni tajemnicę)

600 29 21
                                    

Gemma nauczyła się pukać. Maddy nie nauczyła się odpowiadać.

Wczesnym wieczorem dziewczyna siedziała na kanapie, przełączając apatycznie programy w telewizji. Jej twarz powlekał głęboki smutek i mogła sprawić wrażenie, że wylała wszystkie łzy za Alyssą, jakie się w niej zgromadziły na ten dzień. Tak naprawdę miała ich w sobie jeszcze wiele, ale uznała, że pora podporządkować się rzeczywistości, którą sama ukształtowała, i zakazała sobie więcej płaczu.

Nie uśmierzyło to jej migreny. Początkowo próbowała przetrwać ból, w ramach nowej pokuty za zaniedbanie siostry, ale urósł do takiego stopnia, że zakłócał jej masochistyczne rozpamiętywanie przeszłości. Poszła więc do aneksu kuchennego i przyrządziła sobie kawę, a potem popiła nią dwie tabletki przeciwbólowe.

Znudzona programami w telewizji, z ciężkim sercem zrobiła nowy wpis w swoim pamiętniku, utrwalając wydarzenia z ostatnich kilku dni, a później podeszła do okna z widokiem na tylny ogród i omiotła wzrokiem patio w prowansalskim stylu, przy którym leżał zasłonięty plandeką basen, mający około piętnaście metrów długości i pięć szerokości. Maddy dostrzegła przy nim dziewczynę od kwiatowego wianka.

Blondynka bujała się na wiszącym fotelu i rozmawiała przez telefon komórkowy. Jej cekinowe ubranie mieniło się w słońcu, które wyszło zza ciemnych chmur, dzięki czemu błyszczała niczym gwiazda z nieba. Mężczyzna, z którym wcześniej spacerowała, stał kawałek dalej przy klasycznej, kamiennej fontannie i rozmawiał z kimś spoza pola widzenia Maddy.

Kim oni byli? Co ich łączyło z Camillą? Córka? Mąż? A więc... oni też należeli do rodziny Maddy?

Dlaczego nie przyszli, gdy przyniesiono tort? Co prawda, tych dwoje również przegoniłaby z apartamentu, bo dla odmiany sama chciała odpychać ludzi, zamiast być przez nich odtrącaną, ale zlekceważenie członków rodziny dałoby jej więcej satysfakcji niż odrzucenie uprzejmości nic nie znaczącej służby.

Maddy wzięła nową komórkę i, pod pretekstem ściągnięcia do siebie Gemmy, napisała do niej wiadomość: Zjadłabym budyń.

Kwadrans później rozległo się pukanie do drzwi.

– Otwarte! – rzuciła Maddy, usadowiona już na eleganckiej leżance.

Do pokoju weszła Gemma, niosąc w rękach parującą miskę z wystającą z niej pozłacaną łyżeczką. Postawiła naczynie na stoliku kawowym i oznajmiła formalnym tonem:

– Tradycyjny domowy budyń roślinny według przepisu Iris, przyrządzony na bazie mleka migdałowego i zmiksowanych malin. Smacznego.

– Dzięki – wyburczała Maddy i od razu zapytała z nieposkromionej ciekawości: – Co to za dziewczyna na patio?

Gemma wyjrzała przez okno i odparła rozczulonym tonem:

– To Liliana.

– Córka Camilli?

– Nie, nie. Jej przyjaciółka. Mieszka tu na stałe, w apartamencie w środkowej części rezydencji.

– Przyjaciółka – wymamrotała przedrzeźniająco Maddy. – Ile ona ma lat?

– Trzy miesiące temu obchodziła szesnaste urodziny.

– Wygląda starzej.

Gospodyni przybrała taką minę, jakby zamierzała zaprotestować, ale po krótkim namyśle westchnęła ciężko i wyjawiła spokojnie:

– Jest podopieczną Camilli. Tak jak ty.

Dziewczyna pokiwała głową, by potwierdzić oficjalną wersję jej sytuacji.

Maddy Gone BadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz