Rozdział 8

74 10 0
                                    

      Carter do domu bractwa dojechał chwilę przed dwudziestą drugą. Nie spieszyło mu się jakoś szczególnie, tym bardziej, że imprezy zazwyczaj rozkręcały się dopiero później.

      Zaparkował niedaleko chodnika prowadzącego do domu, na swoim standardowym miejscu. Tylko raz ktoś odważył się je zająć, jakiś nieogarnięty pierwszak postawił tam swojego rozklekotanego Priusa, ale przeparkował go, gdy tylko Carter go znalazł.

      Wysiadł i zarzucił na ramiona swoją skórzaną kurtkę, lustrując wzrokiem ogród i ganek. Muzyka dudniła na tyle głośno, że wyraźnie ją słyszał już z ulicy, wyglądało też na to, że ludzie całkiem nieźle się bawili. Nie, żeby spodziewał się czegokolwiek innego.

      Jeszcze zanim zdążył wejść do domu, jeden z chłopaków z bractwa wcisnął mu w rękę butelkę piwa.

      – No nareszcie. – Uśmiechnął się szeroko. – Chłopaki zaczęli obstawiać zakłady, czy nas dziś zaszczycisz czy jednak nie.

      Carter uśmiechnął się półgębkiem i wzruszył ramionami. Nie zaglądał do bractwa przez cały tydzień, ale to nie była przecież pierwsza taka sytuacja.

      – Jak widać, możecie czuć się zaszczyceni. – Szturchnął go w ramię i niespiesznie wszedł do środka. Cały przedpokój i salon był wypełniony po brzegi ludźmi, ale wiedział, że taki sam tłum znajdzie w każdym innym pomieszczeniu.

      No, prawie każdym.

      Skierował się do biblioteki, nie mając ochoty użerać się z przypadkowymi imprezowiczami. Chciał znaleźć Jake'a i zakręcić się koło jakiejś sympatycznej blondynki, dzięki której będzie mógł na chwilę zapomnieć o całym świecie.

      Co prawda jego pierwotny plan wyglądał nieco inaczej, ale dziś nie był w nastroju. Miał pojechać do Gianny i przypomnieć jej o imprezie, którą mu obiecała, a później wsadzić ją do auta i zawieźć do bractwa, ale nie miał najmniejszej ochoty się z nią teraz użerać. Był zmęczony po całym tygodniu myślenia o niej, potrzebował resetu, a nie słuchania jej pyskówek.

      Zszedł do piwnicy i mimowolnie lekko się uśmiechnął. Uwielbiał to miejsce, jego klimat, który diametralnie różnił się od chaosu panującego na piętrze nad nimi.

      Muzyka i alkohol były bardziej dopasowane do towarzystwa, ludzie mniej irytujący. Zazwyczaj przesiadywali tu chłopcy z bractwa, z drużyny futbolowej lub koszykarskiej albo dobrzy znajomi jednych i drugich.

      – Evans.

      Koło niego wyrósł Ryan, szczerząc się od ucha do ucha. Na jego ramieniu wisiała rudowłosa dziewczyna, która nawet na sekundę nie odrywała od niego wzroku. Carter nie miał pojęcia kim była, ale wyraźnie była zachwycona uwagą, jaką poświęcał jej Woods. Nic zaskakującego tak naprawdę, biorąc pod uwagę, że uchodził za jednego z przystojniejszych chłopaków w drużynie – był odrobinę wyższy od Cartera i równie dobrze zbudowany, miał ciemnobrązowe włosy, które jakimś cudem za każdym razem wyglądały jakby właśnie skończył je modelować i jasne, piwne oczy, które zazwyczaj były jego tajną bronią. Potrafił spojrzeć na człowieka w taki sposób, że aż przechodziły ciarki i dziewczyny niesamowicie na to leciały.

      – Siema.

      Uśmiechnął się do niego lekko, zerkając na jego towarzyszkę. Ryan wzruszył ramionami widząc, gdzie wędrował jego wzrok, ale nie odpowiedział. Nie musiał.

      Wszyscy doskonale wiedzieli, że Woods z tygodnia na tydzień znajdywał sobie nowe koleżanki, o których potem słuch przepadał. Każda z nich miała świadomość, że w najlepszym wypadku dostanie trzydniową przepustkę do jego sypialni, a po weekendzie miała się ulotnić i zrobić miejsce kolejnej.

Sacramento sins | AffectedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz