Rozdział 12

91 8 7
                                    


Kolejne trzy tygodnie praktycznie zlewały się w głowie Gianny w jedną, bezkształtną całość. W tygodniu chodziła na zajęcia, w weekendy brała każdą możliwą zmianę w pracy i nocami próbowała powtarzać materiał na studia.

Sytuacja w domu znacząco się poprawiła. Brit przestała być opryskliwa i marudna, od czasu do czasu nawet szykowała jej kanapki do pracy, jeśli akurat zdołała się obudzić zanim Gianna wyszła. Obie robiły postępy, bo Gia dla odmiany zaczęła swobodniej podchodzić do tematu imprez. Tak długo jak Brit trzymała się z daleka od bractwa Evansa, mogła chodzić gdzie i kiedy chciała, pod warunkiem, że trzymała się ustalonych godzin powrotu do domu. Dogadywały się lepiej niż kiedykolwiek, co przekładało się też na wewnętrzny spokój Gianny, który zaczęła powoli odzyskiwać.

Zapewne byłoby to znacznie prostsze, gdyby Carter nie wyprowadzał jej z równowagi przynajmniej raz dziennie, ale powoli się z tym oswajała.

Chcąc nie chcąc powoli przyzwyczajała się, że pisze do niej o różnych dziwnych porach, albo że nagle materializuje się obok niej na korytarzu. Dopóki trzymał ręce przy sobie i nie robił niczego, co przekraczałoby granice jej tolerancji, mogła to zaakceptować. Tym bardziej, że Brit przestała rzucać docinkami i zasypywać ją pytaniami za każdym razem, gdy akurat zauważyła ich na kampusie razem. A przynajmniej próbowała nad tym jakkolwiek panować, więc Gia starała się to docenić i nawet czasami wspominała o tym, jak Evans zatruwał jej życie.

Była przyzwyczajona, że po pewnym czasie zaczął na nią czekać każdego ranka, oparty o latarnię niedaleko jej miejsca parkingowego i odprowadzał ją do klasy. Zazwyczaj opowiadał wtedy o treningach albo imprezach, okazjonalnie próbując ją namówić, żeby towarzyszyła mu na jednym albo drugim.

Jednak równie uparcie co on próbował, ona odmawiała. To nie było miejsce dla niej, a poza tym, teraz miała całkiem niezły argument. Była połowa listopada, na zewnątrz robiło się coraz chłodniej, a ona nie lubiła marznąć. Jeśli tylko mogła, najchętniej nie wychodziła z domu, zawijając się w koc i czytając książki lub oglądając seriale. Czasami towarzyszyła jej Brit, jeśli akurat nie wychodziła nigdzie z dziewczynami, a jakiś tydzień wcześniej Carter zaczął wpraszać się do niej na kilka odcinków.

Nauczyła się już nie wspominać mu o tym, że znów ogląda „Współczesną rodzinę" albo „Gotowe na wszystko", bo wtedy z całą pewnością mogła liczyć, że za jakieś dwadzieścia minut usłyszy jego Forda na podjeździe. Evans wycwanił się na tyle, że zazwyczaj przywoził jej wtedy chińszczyznę albo pizzę – wtedy nie mogła go wykopać.

Nadal podchodziła do tej znajomości sceptycznie, ale przestała się przed nią aż tak zawzięcie bronić. To i tak nie przynosiło żadnych efektów, Carter nie zwracał na jej protesty najmniejszej uwagi. Mogła go ignorować albo nie odpisywać, a on i tak próbował dalej.

Czy jej się to podobało czy nie, jego upór był całkiem imponujący. Równie bardzo co irytujący.

Siedziała właśnie na prawie konstytucyjnym, gdy jej telefon zaczął wibrować. Zajęcia dopiero co się rozpoczęły i w zasadzie, odkąd rano Carter odstawił ją pod salę, praktycznie się nie odzywał. To było do przewidzenia, że ta dobra passa w końcu się skończy.

Ukradkiem wyciągnęła telefon i wsunęła go między notes a piórnik.

„Nudzę się."

Sekundę później dostała zdjęcie zrobione w jego sali. Kilkoro uczniów przed nim spało na ławce, w tle widziała profesora siedzącego za biurkiem.

„Ja nie."

Odesłała mu zdjęcie swoich notatek, mimowolnie się uśmiechając. To był chyba trzeci lub czwarty raz, gdy Evans pisał do niej w czasie zajęć, bo umierał z nudów. Już nawet nie próbował się kryć z tym, że stała się jego formą rozrywki.

Sacramento sins | AffectedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz