Siedział w samolocie totalnie zagubiony we własnych myślach. Patrzył tępo przez okno, ale nie rejestrował przesuwających się za nim obrazów.
Od kiedy rano znalazł się w swoim gabinecie, miał poczucie, że nie jest tutaj, gdzie być powinien. Nosiło go. Nie mógł znaleźć dla siebie miejsca. Czuł, że musi wyjść przewietrzyć umysł.
Zostawił niedokończoną pracę i opuścił pomieszczenie. Nogi same poniosły go do jego sypialni. Wziął małą podróżną torbę i wrzucił do niej kilka rzeczy. Nawet nie do końca wiedział, co zapakował.
Kilka minut wcześniej pewna myśl zakiełkowała w jego głowie, a teraz rozrosła się do takich rozmiarów, że nie był w stanie myśleć o niczym innym.
Czuł, że musi ostatecznie pożegnać się z życiem w Atlancie. Musiał tam pojechać i po raz ostatni zobaczyć miejsce, które go odmieniło, a następnie doszczętnie zniszczyło. Musiał się odciąć, urządzić symboliczny pogrzeb i zacząć żyć dalej.
Miał przeczucie, że gdy teraz spojrzy na ten dom, zobaczy to, co wcześniej mu umykało. Odkryje fałsz i obłudę, która stanowiła rdzeń związku z Michaelem, czy też Magnusem. Do cholery nie wiedział nawet, kto ukradł i rozszarpał jego serce.
Porównywał tę podróż z wszystkimi, które odbył do Atlanty. Jakże okrutnie się od nich różniła. Wtedy przepełniało go radosne oczekiwanie. Rozpierała euforia. Dziś, czuł się przybity, jakby rzeczywiście jechał na pogrzeb.
To samo usprawiedliwienie sprzedał Jace'owi, gdy spotkał go na schodach Instytutu. Od momentu, kiedy wpadł na pomysł wyjazdu do chwili, gdy okłamywał przyjaciela, minęło raptem kilka minut. Nie pomyślał, że wypadałoby kogoś powiadomić o swoim wyjeździe, a już tym bardziej nie przewidział, że może się na kogoś natknąć.
Pogrzeb był jedynym logicznym wytłumaczeniem tak nagłego wyjazdu.Jace nie wnikał. Wiedział od Izzy, co dręczy Aleca. Nie była to prawda, ale o tym wiedział tylko Lightwood.
Im bardziej zbliżał się do Atlanty, tym większy czuł strach. Postawienie stopy na tej ziemi wiązało się z zamknięciem pewnego etapu w życiu i nie miał pojęcia, czy rzeczywiście jest na to gotowy.
Jego obawy zwiększyły się, gdy opuścił pokład samolotu i ruszył w stronę postoju taksówek. Robił tak za każdym razem, ale dziś jego serce wypełniała czarna rozpacz.
Zajął miejsce w jednym z wolnych pojazdów. Ledwo wydukał z siebie adres, pod który chciał jechać. Jego gardło ścisnęło się od powstrzymywanego szlochu. Czuł, że coś się kończy, a przecież skończyło się, gdy w progu gabinetu zobaczył Michaela, który okazał się być Magnusem.
Jechał w milczeniu, nie zważając na próby zagajenia rozmowy przez kierowcę. Był w tak ogromnym stresie, że całe jego ciało napięło się, jakby szykowało się do odparcia ataku. Przed oczami niczym film przewijały mu się wspomnienia z poprzednich pobytów. Cudowne chwile spędzone z ukochanym. Czułe gesty. Przepełnione miłością i żądzą spojrzenia. Intymne momenty, które rozpalały go do czerwoności. I słowa „kocham cię" usłyszane jeden raz, ale za to okazywane na każdym kroku. A teraz to wszystko okazało się być ułudą. Kłamstwem szytym grubymi nićmi. Miał dość. Czuł, że zaczyna brakować mu powietrza. Opuścił szybę, ale nie wiele to pomogło.
– Zatrzymaj się – ledwo z siebie wydusił.
Zaczynało go mdlić i miał wrażenie, że jeszcze sekunda i narobi niezłego bałaganu.
– Co jest? – zapytał kierowca, spoglądając na niego z uwagą w lusterku wstecznym – jesteś pijany? – zapytał wyraźnie podenerwowanym głosem.
CZYTASZ
ATLANTA
RandomAlexander Lightwood od kilku lat jest przykładnym Szefem Instytutu. Nikt nie ma zastrzeżeń do jego pracy. Co więcej, wielu stawia go jako wzór do naśladowania. Jednak nikt nie ma pojęcia, że młoda Głowa Instytutu skrywa sekret, który jeśli wyjdzie n...