Rozdział 14 - Gwieździste wzgórze

82 12 14
                                    

Od naszego wieczoru na kanapie coś między nami zmieniło się na stałe. Wciąż nie było łatwo. Edgar, jak sam przyznał, nie był kimś, kto potrafił łatwo otwierać się na innych. Często miałem wrażenie, że buduje wokół siebie niewidzialne mury, które trudno było przebić, nawet teraz, kiedy byliśmy sobie bliżsi niż kiedykolwiek. Ale jednocześnie czułem, że coś rośnie, delikatne, nieśmiałe, ale obecne. Miłość? A może coś, co dopiero zaczynało się kształtować?

Nasze spotkania poza planem stały się regularne. Czasem nie rozmawialiśmy dużo, spędzając wieczory w milczeniu, a czasem gawędziliśmy godzinami, przeskakując z tematu na temat. Edgar otwierał się powoli, krok po kroku. Były dni, kiedy wydawał się być prawie inną osobą, beztroski, roześmiany, jakby zapomniał o wszystkim, co go dręczyło. Ale były też dni, kiedy znów zamykał się w sobie, a ja czułem, jak jego ciało sztywnieje, jakby coś próbowało odciągnąć go ode mnie.

To właśnie w takich chwilach najbardziej się bałem. Czasami myślałem, że go tracę. Że może to wszystko, co mieliśmy, było tylko chwilowym uniesieniem, czymś, co nie miało przyszłości. Ale potem przychodził następny dzień, a Edgar znów się pojawiał, gotowy na kolejne spotkanie. I te chwile, kiedy mnie przytulał, kiedy nasze spojrzenia spotykały się, były jak paliwo, które sprawiało, że wierzyłem w naszą przyszłość.

Pewnego dnia, gdy wróciliśmy z planu, Edgar zaproponował, że pokaże mi swoje ulubione miejsce. Zaskoczyło mnie to, on, który zazwyczaj unikał takich gestów, teraz sam chciał pokazać mi część swojego świata. Zgodziłem się bez wahania, ciekaw, co takiego przygotował.

Zaprowadził mnie na wzgórze, które znajdowało się poza miastem. Była już noc, a gwiazdy na niebie migotały delikatnie, jakby chciały towarzyszyć nam w tej chwili. Widok był oszałamiający,  panorama miasta rozciągała się przed nami, a światła wyglądały jak morze ogników.

- Często tu przychodzę, kiedy chcę pomyśleć - powiedział cicho Edgar, siadając na trawie.

- To miejsce daje mi spokój.

Usiadłem obok niego, wpatrując się w odległe światła miasta. Było coś magicznego w tej chwili, w tej ciszy, która nas otaczała.

- Rozumiem, dlaczego to miejsce jest dla ciebie ważne - powiedziałem po chwili, zerkając na niego. Edgar wydawał się rozluźniony, jakby to wzgórze naprawdę miało moc uspokojenia jego myśli.

- Fang - zaczął nagle, odwracając się w moją stronę. Jego głos był miękki, niemal szept.

- Wiem, że nie jestem łatwy. Wiem, że czasem... trudno mi się otworzyć. Ale chcę, żebyś wiedział, że mi zależy. Naprawdę.

Spojrzałem na niego, czując, jak ciepło rozlewa się po moim ciele. Jego słowa były jak balsam na wszystkie moje wątpliwości.

- Wiem, Edgar. Wiem, że się starasz - odpowiedziałem.

- I to wystarcza. Nie musisz być idealny. Wystarczy, że będziesz... sobą.

Przybliżył się do mnie, jego twarz była teraz bardzo blisko mojej. Widziałem w jego oczach coś, czego wcześniej nie zauważyłem, delikatność, która tak bardzo kontrastowała z jego zwyczajnym chłodnym zachowaniem. Bez słów, nachylił się i pocałował mnie. Ten pocałunek był inny niż poprzednie, nie był nieśmiały ani pełen wątpliwości. Był pewny i ciepły, jakby w końcu Edgar pozwolił sobie na pełne wyrażenie swoich uczuć.

Czułem, jak jego dłonie delikatnie obejmują moją twarz, jak jego oddech miesza się z moim. Serce waliło mi w piersi, a świat wokół nas przestał istnieć. Byliśmy tylko my, w tej chwili, na tym wzgórzu, pod gwiazdami.

"Czuję coś do ciebie..." (Fang x Edgar) 16+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz