Rozdział 10

10 2 10
                                    

Dziś nadszedł jeden z moich ulubionych dni w życiu. Dzień wyścigu. W zasadzie wyścig to tylko przykrywka. Tak naprawdę są moje urodziny, ale w związku z tym, że nie przepadam za tortami i prezentami, ludzie z organizacji urządzają dla mnie w ten dzień wyścig. Jest to najlepsze co mogę dostać i mimo że powtarza się co roku, to zawsze w ten dzień jestem podekscytowany. Przeważnie tłumię emocje, bo są złym doradcą, ale w ten jeden dzień pozwalam sobie zaszaleć. Co roku ścigam się z kimś innym, więc co roku wyścig to także dla mnie wyzwanie. Cieszy mnie ta myśl, że nic nie jest ustawione i że jeśli wygrywam to tylko i wyłącznie dzięki sobie. Po za tym jak można się cieszyć z wygranej jeśli była ustawiona? To byłoby oszukiwanie samego siebie. Omijanie prawdy, która i tak kiedyś nas dosięgnie. Przejrzałem się jeszcze raz w wielkim lustrze i ostatni raz poprawiłem kołnierzyk u czarnej nieco sportowej koszuli. Popsikałem się jeszcze kilka razy moimi ulubionymi perfumami i udałem się do garażu.

- Samochód sprawdzony? – zapytałem chłopaków, którzy jeszcze coś sprawdzali przy samochodzie.

- Sprawdzaliśmy jeszcze kilka drobnych rzeczy, ale wszystko wygląda w porządku. Powodzenia – powiedzieli i z uśmiechem opuścili garaż. Kiedy zasiadłem za kierownicą mojego czarnego maserati znów poczułem się jak bóg świata. Albo ten samochód tak na mnie działał, albo po części może naprawdę byłem jakimś bogiem. Czasami życie niektórych ludzi zależało tylko i wyłącznie ode mnie, od moich decyzji i od moich czynów. Ciekawe przemyślenia. Wszyscy zapewne z moich ludzi już byli dawno na miejscu pilnując porządku, aby wszystko było jak należy. Ludzie przeważnie są tak podekscytowani że przychodzą o godzinę a nawet dwie za wcześnie. Odpaliłem samochód, oparłem na moment głowę o zagłówek i wsłuchując się w rozbrzmiewający dźwięk silnika, pozwoliłem na moment rozkoszować się tą chwilą. Cisza przed wyścigiem to jak cisza przed burzą. Włączyłem muzykę która idealnie pasowała do dzisiejszego klimatu i ruszyłem do miejsca, które sprawiało, że mogłem odciąć się od rzeczywistości. Jak przypuszczałem już na wjeździe było bardzo tłoczno, ale nie utrudniało to mimo wszystko przejazdu. Dosłownie przed barierkami musiałem chwilę zaczekać, aż otworzą je żebym mógł dołączyć do czekającego już na mnie lamborghini. Ludzie otoczyli mój samochód, starając się zajrzeć do środka, lecz wszystkie ich starania zapewne szły na marne. Miejsce czekało na mnie po prawej stronie i tak też sobie zaparkowałem. Niespiesznie wyłączałem muzykę, kiedy ktoś zapukał do mojej szyby. Odsunąłem ją i jak się okazało był to Victor.

- Wszystko jest już gotowe – powiedział podekscytowany. Chyba nie tylko mnie ekscytowały takie rzeczy. Zaproponowałem nawet kiedyś Victorowi żeby też wziął udział w wyścigu, ale odmówił twierdząc że woli je organizować i oglądać niż się ścigać. Nie pozostało mi wtedy nic innego jak uszanować jego decyzję.

- Rozumiem – odpowiedziałem, ale postanowiłem i tak mimo wszystko postanowiłem wysiąść. Moje maniery podpowiadały mi, że należy się pokazać publiczności i przywitać z drugim zawodnikiem. Mężczyzna kiedy zauważył że wysiadłem, pożegnał się czule z grupką napalonych dziewczyn które go otoczyły jak macki meduzy i podszedł do mnie.

- Witam. Jestem Hugo – zaczął wyciągając do mnie dłoń.

- Falcon – odpowiedziałem ściskając jego dłoń – ścigałeś się już kiedyś?

- Może ze dwa razy, ale z maserati jeszcze nie – odpowiedział z uśmiechem. Zauważyłem że jest lekko poddenerwowany, a to znaczyło że zjada go stres od środka.

- Czy ktoś ci tłumaczył zasady? – zapytałem, aby mieć pewność że został zaznajomiony ze wszystkimi zasadami jakie tutaj obowiązują.

- Tak, chociaż mam jeszcze jedno pytanie – powiedział i skierował się w stronę Victora. Słyszałem jak o coś go tam pyta, ale nie wnikałem. Postanowiłem wykorzystać jeszcze ten wolny czas na szybkie rozejrzenie się po publiczności, jednak w pewnym momencie mój wzrok się zatrzymał. Serce mi szybciej zabiło a w środku powoli jak lawa rozpływała się fala złości.

- No proszę, proszę. Czyżby owieczka się zgubiła? – zamamrotałem sobie pod nosem, nie spuszczając z niej wzroku.

- Szefie – podszedł do mnie jeden z członków organizacji – Ta policjantka tutaj jest.

- Wiem, widzę – odpowiedziałem chłodno – Na pewno węszy tutaj w jakieś sprawie. Miejcie na nią oko – powiedziałem i mężczyzna zniknął. Ciekawe czy jest sama, a może ze swoim asystentem? Chociaż go tutaj nie widzę, ale to nie oznacza że nie stoi gdzieś z tyłu. Śledztwo jej się wali, a on jak gdyby nic przyszła sobie na wyścig. I stoi tutaj teraz w czerwonej sukience, która działa na mnie jak płachta na byka.

- Nie daj się rozproszyć – powiedział Victor, kiedy zobaczył na co, a raczej na kogo patrzę.

- Nawet nie zamierzam – powiedziałem i wsiadłem do samochodu. Wziąłem trzy głębokie wdechy i nagle na tor weszło pięć dziewczyn, która dosłownie miały rozpocząć wyścig. Czułem jak adrenalina pływa w moich żyłach, i dosłownie kiedy dwie flagi nagle zostały skierowane w dół, wcisnąłem pedał gazu do samej ziemi. Nabierałem prędkości jak szalony, jednak Hugo wcale ode mnie nie odstawał.

- Dajesz maszyno – gadałem do samochodu jakby miał posłuchać mojego głosu i jeszcze przyspieszyć – Jeszcze kilometr – nie przestawałem mówić. Dosłownie na ostatnich 200 metrach udało mi się całkowicie zostawić za sobą lamborghini co jednocześnie uczyniło mnie zwycięzcą dzisiejszego starcia. Mimo wszystko muszę przyznać, że Hugo jest naprawdę dobry i chętnie jeszcze raz bym z nim mógł się ścigać. Kiedy wróciłem na miejsce, z którego ostatni raz widziałem szanowną Panią Generał, jej już tam nie było. Ludzie odmeldowali mi, że opuściła miejsce dosłownie wtedy gdy wystartowaliśmy. Po wyścigu wymieniłem kilka zdań z moim rywalem i postanowiłem wrócić do domu, gdyż ten dzień naprawdę był pełen wrażeń i dawało mi się to we znaki. Kładąc się ustawiłem sobie budzik na 3:30 i nawet nie wiem kiedy, odpłynąłem...

DecisionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz