Rozdział 23

270 21 21
                                    

Podłożyłam krzesło pod klamkę, żeby zablokować drzwi. Zeszłam po schodach i zaczęłam szperać w wszystkich kartonach, szafkach i półkach. Wzięłam jakiś stary śrubokręt. Wspięłam się na półkę do wysokiej kraty. Jedynego okna w całym pomieszczeniu. Miał widok na chodnik więc pewnie był delikatnie nad ziemią.

Wsadziłam końcówkę w dziurkę śruby. Kręciłam. Kręciłam tak długo jak póki pierwsza śruba nie wypadła. A potem drugą. Trzecia. A na koniec czwarta.

Wyjęłam kratę. Wyczołgałam się na zewnątrz. Słońce świeciło mocno a w okół było dużo ludzi.

Wylądowałam przed stopami jakiejś babci.

-Co ty robisz dziecko?-zapytała. Popatrzyłam na nią jak na idiotke..

-Czołgam się?-zapytałam bardziej niż odpowiedziałam.

-Czemu..?-zapytała już z lekką irytacją. Czemu starsi ludzie się tak szybko niecierpliwią..?

-Nie wiem... może szukam godności.-mruknęłam. Podniosłam się z ziemi i już miałam się odwrócić, jednak... za babcią stało dwóch policjantów.

Kurwa.

Jeden z nich złapał mnie za ramię.

-Jak się nazywasz?-zapytał ten drugi. Był już lekko siwy.

-Nie pamiętam.

Pierwsza zasada:gdy złapią cię gliny... kłam. Jakkolwiek bzdurne rzeczy wymyślisz... kłam.

-Jak to nie pamiętasz.?-zapytał ponownie.

-Nie wiem.. No wie pan, długa podróż daje w kość.-powiedział delikatnie stawiając pierwszy, wolny i niewidzialny krok w tył.

-A skąd jesteś?-zapytał młodszy, ten, który mnie trzymał.

-Emm z... Kosmosu!-powiedziałam przekonująco. Policjanci wybuchli śmiechem. Młodszy poluźnił nieco uścisk.

-Zabawne. A teraz tak, powiesz jak się nazywasz, skąd jesteś, co tu robisz i gdzie a twoi rodzice, albo pojedziesz z nami.-powiedział starszy zbliżając się w moją stronę.

Drugą zasada:Jak już wymyśliłeś kłamstwo, to brnij w nie do upadłego.

-Nie wierzycie mi..?-zapytałam z przekąsem.-Ale.. tam jest mój statek.-machnęłam stronę w jakikolwiek kierunek. Głupi są. Spojrzeli się za moją ręką. Wyrwałam się i ruszyłam biegiem w przeciwnym kierunku.

Słyszałam ich krzyki jednak nic sobie z nich nie zrobiłam. Biegłam do momentu, w którym nie trafiłam na cholerne chordy turystów.

Wiedziałam, że nie jestem w Pensylwanii. Było tu bardzo ciepło. Słońce cały czas świeciło, mnóstwo dziwnych knajp i woda. Porty i Turyści.

Byłam daleko od domu... Byłam daleko od miejsce które chciałam nazywać domem. Od rodziny.

Miałam na sobie ubrania z imprezy u Logana... Szpilki już dawno zgubiłam a rajstopy były podziurawione. Wełniana, czarna sukienka była cała, ale aktualnie okropna. Niewygodna i gorąco w niej było.

Weszłam do pierwszego sklepu z odzieżą jaki zobaczyłam. Odeszłam jak najdalej od kas i obsługi. Wzięłam zwykłą, męską koszulkę i jakieś dżinsowe damskie spodenki z przeceny.

Złapałam również buty.

Weszłam do szatni i szybko przebrałam się w te ciuchy po czym oderwałam metkę. Zostawiłam tam swoje rzeczy i metki. Po cichu wyszłam ze sklepu.

Łatwo.

Potrzebowałam jeszcze pieniędzy i może telefonu..

Wpadłam na jakąś panią i grzecznie przeprosiłam wyjmując w tym samym momencie jej portfel.

Otworzyłam go. 20TBH (bathy).

Ja pierdolę... Jestem w jebanej Tajlandii...

Jakim kurwa prawem?!?

Wzięłam głęboki oddech. A potem kolejny. A potem następny. Panika w moim organizmie narastała z każdą chwilą.

Wpadłam na kogoś. A potem znowu. Chciałam wyjść z tego tłoku. Przepychałam się pod prąd z cholernymi turystami.

Podeszłam do mostu i usiadłam na nim wbijać paznokcie w kolana.

Powoli się uspokajałam. Będzie dobrze... musi być.




~~~


Pamiętasz? Mieliśmy przetrwać wszystko..


Kurde, ja to jestem jednak kreatywna. Dostałam weny więc zarwę nockę ale to jest już 3 rozdział, który pisze a mam cały jebany plan.

Pożygam się tym ile ja mam nauki...

Light in the dark|Rodzina monetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz