Roździał 14

390 18 7
                                    

Kiedy po raz kolejny poczułam wibracje telefonu zapytałam nauczyciela.-Mogę wyjść do toalety?

Profesor Historii spojrzał na mnie przez dłuższą chwilę, ale tylko westchnął i skina głową. Wyszłam z klasy i odebrałam telefon od Hana.

-Co tam chińczyku?-zapytałam przyjaciela sądząc, że usłyszę z jego strony śmiech lub warknięcie. Nie spodziewałam się przerażonego i pełnego bólu westchnienia.

-Lex...-zaczął Azjata a ja czekałam jak na szpilkach. Han mało kiedy tracił humor. Był optymistą co ciekawe kiedy ja byłam realistą. Dość ciekawe połączenie.-Jacob jest w szpitalu.

Moje serce stanęło na moment. Oparłam się o ścianę nie wydając z siebie żadnego dźwięku, jakby mając nadzieję, że to sen. Cholerny koszmar a ja za chwilę obudzę się na łóżku w willi Monetów.

-Miał wypadek... jest w stanie krytycznym.- kolejne słowa przyjaciela utwierdzały mnie tylko w tym, że to nie sen. A ja nie mogłam sobie wyobrazić tego co by się stało, gdybym miała go już nie zobaczyć. Przecież dopiero w weekend odwiedzili mnie w Pensylwanii. Dopiero odzyskałam Kaspra. Wszystko zaczynało się układać...

-Zaraz przylecę.-wyszeptałam i się rozłączyłam. Z moich oczu wypłynęły pierwsze łzy i rozmazywały mi obraz, kiedy szukałam jakiekolwiek lotu do Londynu. Kupiłam bilet przez internet i wyszłam ze szkoły chcąc wyjść i zdążyć na lot za 40 minut.

Głowę trzymałam nisko przez co nie zauważyłam, że na kogoś wpadłam.

-Kolejne wagary?-spytał ze śmiechem dobrze znany mi głos. Zdążyłam go już dobrze zapamiętać po paru przegadanych godzinach na dachu budynku. Jego uśmiech zniknął gdy zobaczył moją czerwoną i napuchniętą twarz.-Co jest Lexi?

-Nic-szepnęłam chcąc zabrzmieć stanowczo jednak ze względu na okoliczności nie byłam w stanie.

-Co się stało?-spytał mocniej łapiąc mnie za nadgarstek. Lewy był zwichnięty i aktualnie spoczywał w gibsie bo nie da się długo chować czegoś przed Vincentem. Westchnęłam ciężko, ale otworzyłam usta by odpowiedzieć. Czułam potrzebę powiedzenia komuś, a on był osobą przed którą nie czułam tego zawahania.

-Mój przyjaciel miał wypadek.

Chłopak przytakną powoli popatrzył chwilę za coś za mną po czym znów przeniósł na mnie wzrok.-Gdzie idziesz?

-Na lotnisko.-wzruszyłam ramionami. Logan westchnął, przymknął oczy i zaczął prowadzić mnie w stronę srebrnego Audi.

-Zawiozę cię.- nie mając siły się opierać zapięłam pasy i ułożyłam głowę na bocznej szybie.

Weszliśmy razem na lotnisko, a ja stresowałam się coraz bardziej. W pewnym momencie w moich oczach zaczęły pojawiać się mroczki, oddech był niemal bolesny a serce kołotało.

Bałam się latać.

Spojrzałam na chłopaka z przerażeniem. Logan złapał mnie za ręce i głaskał je delikatnie kciukiem mówić coś do mnie. Próbując się uspokoić patrzyłam w jego oczy. Byly... piękne. Takie inne. Kolorystycznie tak samo piwne jak innych ale w jego oczach błyszczały ogniki, które byli mi dobrze znane. Szaleństwa i melancholii.

-Boję się... boję się latać.-wyszeptałam. Czarnowłosy przymknął na chwilkę powieki, ale po chwili znów je otworzył. Często tak robił. Gdy i czymś myślał zamykał je tylko po to by otwierając mieć gotową odpowiedź.-Polecę z tobą.

Usiadłam w fotelu i oparłam się o ramię chłopaka. Powtarzał w kółko jak mantrę, że będzie dobrze.

W te słowa nie uwierzyłabym nikomu nawet jakby powiedział mi je ze 1000 razy. Mu uwierzyłam po pierwszym.

I to była tylko taka myśl. Ale gdzieś głęboko. Gdzieś tam pomyślał, że to może mu mogę wierzyć i mówić. Go mogę słuchać. Bo wiem, że nie usłyszę oklepanego tekstu tylko jakaś dziwną, filozoficzną i niezrozumiałą myśl. I to mi pasuje.



„Nic nie dzieje się przypadkowo. Wszystko ma swój powód."





Czyżby...


Witam żegnam i zapraszam.

Light in the dark|Rodzina monetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz