Rozdział 27

127 15 11
                                    

Siedziałam w gabinecie mojej terapeutki patrząc się tępo w podłogę. Odpowiadałam zdawkowo na jej pytania od godziny i chciałam już tylko wrócić do domu.

-Mówiłam już twojemu bratu. Przypisaliśmy ci leki i... zalecamy byś udała się na trochę do szpitala.-powiedziała. Szybko uniosłam na nią wzrok a moją twarz przyozdobił grymas.

-Po co?-zapytałam. Nie widziałam sensu w leczeniu. Było coraz lepiej.

-Żeby się leczyć.-powiedziała to tak pewnym tonem, że aż prychnęłam.-Nie chcesz być zdrowa?-zapytała już łagodniej.

Wyginałam swoje palce myśląc nad odpowiedzią.

-Ja nigdy nie będę zdrowa.-mruknęłam i opadłam na oparcie fotela.-Nie chodzi o to, czy mogę być zdrowa. Chodzi o to, że w tym świecie  zdrowie nigdy nie było moją opcją.

-Czemu tak myślisz?

-Bo osoba, która już raz spróbowała tego życia, będzie do niego wracać.

-Co to znaczy? Czym dla ciebie jest to życie?-dopytywała.

-Według Vincenta ma pani zająć się moim obecnym stanem psychicznym. Nie ma potrzeby wracać do przeszłości.-Próbowałam odwróci jej uwagę. Nie chciałam mówić. Nie lubiłam mówić o tym. Skupiałam na tym swoje myśli w każdej wolnej chwili, ale nigdy nie miałam wypowiedzieć ich na głos.

-Wszystkie twoje ruchy, uczucia, strach, gniew. Wszystko pochodzi z przeszłości. Nie przejdziemy do tego co się wydarzyło w ostatnich tygodniach, jeżeli nie wiemy co się działo przez 14 lat twojego życia, Alexo.-Mówiła, a jej spokojny głos mnie irytował.-Wiesz? Nie ma nic bardziej bolesnego, niż świadomość, że przeszłość wciąż kontroluje Twoją teraźniejszość.

Nienawidziłam błędnych diagnoz osób dorosłych. Były takie bezpodstawne.

-Ja wiem.-Prychnęłam.

-Ale ja nie wiem.-odpowiedziała tym samym tonem. Nie wytrzymałam.

-Może pani zamilknąć?! Proszę przestać wyciągać błędne wnioski z nikąd.-Krzyknęłam wstając z fotela. Teraz nad nią górowałam.-Wiem, że jestem chora, do cholery. Nie musi mi o tym pani przypominać tego co terapię.-A potem już nie było odwrotu. Nie mogłam zahamować. Słowa po prostu płynęły, a łzy po nich.-Mieszkaliśmy na jednym z obskurnych osiedli. Mama interesowała się Hailie. Nigdy nie dowiedziałam się dlaczego. Żyłam więc w innym towarzystwie. Wychowałam się przez ludzi chorych. Jaka jest szansa, że dorastając z samobójcami i psychopatami, sama nie wyrosnę na psychopatę?-Mówiłam na jednym wdechu nie przerywając, patrząc na jej coraz bardziej przerażoną minę. Przecież chciała poznać przeszłość.

Ale ona była moja.

-Piłam, kradłam, ćpałam, biłam, krzywdziłam. Rozpierdalałam świat, tak samo jak on rozpierdolił mnie. Zawsze na czymś, zawsze z czymś. Żyłam z uczuciem, że ludzie mnie nienawidzą, więc ja ich nienawidziałam. Kpiłam z nich.-Walczyłam ze sobą by powstrzymać kolejne potoki łez.-Czy możliwe, że nie nienawidzę ludzi? Może po prostu nienawidzę siebie za to jak bardzo pozwoliłam im mnie złamać?-Pytałam siebie.

Kobieta zaciskała palce na fotelu, a w jej oczach błyszczał strach. Nie był on porównywalny do tego, który ja czułam przez całe życie.

-Ten świat jest tak rozjebany, że widząc 7 letnie dzieci z alkoholem w ręce, nie reagują. Ludzie mieli nas w dupie, albo nas oceniali. My nie powstaliśmy sami.-Nie rozmawiałam już z nią, choć teraz zwróciła się do niej.-Wie pani co? Byłam tylko tłem dla ludzkich tragedii, ale za każdym razem to ja zostawałam na koniec zniszczona.

-Usiądź i uspokój się.-Powiedziała w końcu. Ale ja jeszcze nie skończyłam.

-Nie! Chciała pani usłyszeć historię? Więc proszę siedzieć i słuchać z uwagą.-Pochyliłam się nad nią i szepnęłam.-Przepytam panią.-Uśmiechnęłam się histerycznie. Znów czułam się jak to dziecko, którego jedynym ratunkiem był dopalacz, a potem zachowywała się jak psychopatka. Dokładnie tak, jak teraz...-Dom Samobójców. Ethan. Wie pani co? Nie ma piękniejszego i bezpieczniejszego miejsca niż dom pełen chorych psychicznie, nastoletnich ćpunów. Domu, w którym każdej nocy ginie nastolatek. Dom Samobójców był jak lustro. Widzieliśmy tam to, co wszyscy próbowali ukryć. Siebie.-Czułam się głupia, mówiąc to co myślę, ale ja dalej w to brnęłam..-Chcieli to przerwać.. Ale my chcieliśmy ginąć. Marzyliśmy o tym. O niczym nie marzyliśmy tak bardzo, jak o śmierci.-Schodziłam powoli z tonu, jednak nie przerywałam.-Ethan umarł przez przypadek. Nie w domu. Nie przez koło. On po prostu wziął moją porcję.-Zalałam się falą łez.-To ja miałam to wziąć! To ja miałam wtedy umrzeć!

-Spokojnie.-szeptała wstając. Chciała do mnie podejść.

Powtarzałam sobie, że ból to tylko kolejny etap. Ale nigdy nie pomyślałabym, że stanie się on moim domem.

-Nie będę, kurwa spokojna!-wykrzyczałam robić duży krok w tył.-Chciała pani poznać historię. Jeśli naprawdę chciała pani mnie zrozumieć trzeba było zacząć od pytania:dlaczego wciąż walczę, skoro już dawno się poddałam?-Żałowałam moich słów, a mimo wszystko nie kończyłam.-Tu nie ma co opowiadać. To, że Ethan nie żyje, nie znaczy, że te problemy się skończyły. Każdy mi to powtarzał i to była prawda. Ethan Sanchez sprowadził na mnie ogromne problemy. Ethan odszedł, a ja zostałam z jego demonami. Moimi demonami. To nigdy nie miało skończyć się dobrze. Ale nie żałuję. I dla jego przyjaźni dałabym mu sprowadzić na mnie kolejne. Ethan był jedyną osobą, która nigdy nie pytała dlaczego taka jestem. On po prostu wiedział.-Głos mi się łamał, a ja mimo wszystko kontynuowałam.-Kiedy umarł, część mnie umarła z nim. Ta część, która wierzyła, że gdzieś na końcu jest coś lepszego.-Zakończyłam. Czułam jak bardzo jest mi gorąco. Czułam się źle.

Miałam nadzieję, że jeśli opowiem tą historię, coś się zmieni. Ale teraz widzę, że to tylko kolejny ból, z którym muszę żyć.

Ludzie mówią, że żeby pozbyć się ciężaru problemów, należy to z siebie wyrzucić. Że wtedy będzie lepiej. Ale ja czułam się jedynie gorzej. Było mi źle. Było mi duszno. Było mi niedobrze. Brzydziłam się siebie i tego w jakiem syfie żyłam. A mimo wszystko, gdybym miała szansę to zmienić, nie zrobiłabym tego.

Czas leczy rany? Nie. Czas tylko oddala mnie od Ethana, a to boli jeszcze bardziej.

-Jestem Alexandra Monet. Żyje adrenaliną. Jestem chora. Ludzie mnie nienawidzą, a ja nienawidzę siebie.-mówiłam do siebie. Wyszłam z sali nie słuchając krzyków i nawoływań terapeutki.-Jestem chora. Jestem wariatką. Pierdoloną ćpunką.-Powtarzałam.-Ale przecież nie będę wierzyła wariatce co gada do siebie.



Kpiący uśmiech wrócił na moje usta. Bo jestem chora. Jestem ćpunem. Jestem samobójcą. Jestem gorsza. Ale czy to od razu znaczy, że nic nie warta?


Nie jestem pewna czy jestem bardziej przerażona tym, kim się stałam, czy tym, że to właśnie ja?"



Jak wrażenia? Mam na celu was troszkę rozwalić. Ale moi drodzy pamiętajmy, że czekają nas jeszcze dwie ciężkie rozmowy... Także spodziewajcie się, że najbliższy rozdział będzie równie podobny, ale zaczynamy więcej Ethana. Nie wiem czy się cieszyć, czy już płakać...

Ej w ogóle to szybko wróciłam, nie?

Krytyka, błędy, pomysły itp➡️

Witam, żegnam i zapraszam.

Light in the dark|Rodzina monetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz