Dni mijały, a każdy z nich wyglądał niemal identycznie, stapiając się w monotonną rutynę, która wypełniała mój codzienny harmonogram. Wstawałam wcześnie rano, gdy miasto budziło się do życia, zjadłam szybkie śniadanie – najczęściej coś prostego, bo nigdy nie miałam czasu na długie przygotowania – a potem w pośpiechu szykowałam się do wyjścia. Czekał mnie kolejny dzień pracy, kolejny trening, podczas którego skrupulatnie wykonywałam swoje obowiązki. Fotografowałam każdy ruch, każdą interakcję na murawie, a zrobione zdjęcia i krótkie filmiki wstawiałam na Stories oficjalnego profilu FC Barcelony.
Mimo że praca dawała mi satysfakcję, starałam się unikać Gaviego – jego obecność przypominała mi o wszystkim, czym wolałabym się obecnie za bardzo nie przejmować. Zresztą, zawsze była z nim Ana, wiecznie uśmiechnięta i przekonana, że cały świat kręci się wokół niej. Miała pozwolenie na swobodne przebywanie na murawie podczas treningów swojego ,,chłopaka", co tylko potęgowało mój dyskomfort. Po zakończonym treningu wracałam do domu, by usiąść przy laptopie i zająć się pisaniem artykułów. Gdy dzień dobiegał końca, myłam się, pozbywając się resztek zmęczenia pod strumieniem gorącej wody, a potem kładłam się spać, by następnego ranka powtórzyć ten sam cykl.
Tak minęły mi dwa tygodnie – dwa długie, a zarazem niczym się nieróżniące tygodnie. Dzisiejszy dzień również nie zapowiadał się inaczej. Siedziałam w swoim małym domowym biurze, otoczona notatkami, z kubkiem letniej już kawy i kończyłam pisać artykuł. Gdy nagle rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Początkowo go zignorowałam, chcąc skończyć ostatnie zdanie, ale uporczywy, powtarzający się dźwięk wyrwał mnie z zamyślenia. Zerknęłam na zegarek – była już późno. Kto mógł to być o tej godzinie? Wstałam niechętnie, czując lekki niepokój i ruszyłam w stronę drzwi.
Dźwięk dzwonka rozbrzmiał po raz kolejny, tym razem bardziej natarczywie. Zrezygnowana westchnęłam i ruszyłam do drzwi. Otworzyłam je, spodziewając się kuriera albo sąsiadki, która ostatnio zbyt często potrzebowała „pożyczyć cukier”. Jednak widok, który zastałam, kompletnie mnie zaskoczył.
Na progu stał Pedri. W rękach trzymał papierową torbę, z której wystawały opakowania z logo mojej ulubionej restauracji. Jego ciemne oczy lśniły figlarnym błyskiem, a na twarzy malował się delikatny, uspokajający uśmiech, który zawsze działał jak balsam na moje nerwy.
– Pepi? – zapytałam z niedowierzaniem. – Co ty tu robisz o tej porze?
– Ratuję cię przed sobą samą. – odpowiedział z rozbrajającą szczerością. – Wiesz, że zaczynam się martwić, kiedy przez dwa tygodnie unikasz ludzi, a jedyną oznaką życia są Stories na profilu klubu.
Prychnęłam pod nosem, próbując ukryć, jak bardzo mnie rozbawił i oparłam się o futrynę.
– Nie przesadzaj, mam się dobrze. Po prostu… praca.
– Rosa, znam cię. – brunet wszedł do środka, zanim zdążyłam zaprotestować. Zamknął za sobą drzwi i zdjął kurtkę, rozglądając się po pokoju. – I wiem, że jak powiesz „mam się dobrze”, to zazwyczaj znaczy, że trzeba cię wyciągnąć na coś, co przypomni ci, że życie to nie tylko obowiązki.
Zerknęłam na torbę z jedzeniem, a mój żołądek wydał ciche burczenie. Kanaryjczyk oczywiście to usłyszał i uśmiechnął się triumfalnie.
– No proszę, jeszcze nie zdążyłem nic powiedzieć, a już się zgadzasz. – Uniósł torbę i przeszedł do salonu, rozkładając jedzenie na stoliku. – Najpierw zjemy, a potem pomyślimy, co dalej. Może jakiś spacer? Albo film? Zdecydowanie wyglądasz, jakbyś potrzebowała przerwy.
Chciałam zaprotestować, ale ciepły zapach jedzenia i jego obecność zaczęły powoli rozpraszać moją frustrację. Był jedną z niewielu osób, które potrafiły tak po prostu przyjść i sprawić, że świat wydawał się prostszy.
CZYTASZ
Mi mariposa || Pablo "Gavi" Gavira
FanfictionOsiemnastoletnia Rosalína Carla Sanchez Martínez po Mistrzostwach Świata w Katarze dostaje multum propozycji pracy jednak decyduje się ona na przeprowadzkę do Barcelony, w końcu to tam mieszakają jej obecni piłkarscy przyjaciele. Nie spodziawała się...