W całym królestwie panował zamęt. Każdy biegał, krzyczał i denerwował się przygotowaniami do urodzin księżniczki Levy. Były to jej 18-naste urodziny, więc przyjęcie te musiało być większe od pozostałych. Uroczystość miała odbyć się w wielkiej sali królewskiej w zamku głównym. Specjalnie na ta okazję przemalowano go i na nowo udekorowano. Ściany były ozdobione dziełami najsłynniejszych malarzy, a podłoga wykonana z drewna z kilkunastu 100-letnich dębów. Na suficie wisiało sześć wielkich żyrandolów, których światło oświecało całą salę. Orkiestra od paru miesięcy ćwiczyła swój występ, a kucharze przez ostatnie lata uczyli się nowych przepisów, które zaprezentują tego wieczoru.
- Nie ma się co denerwować - powiedziała Lucy, czesząc włosy Levy. - To przyjęcie jak każde inne i będzie tylko odrobinę więcej gości.
- Wiesz, że nie o to chodzi! - Levy posmutniała. Lucy zaprzestała swoją czynność i spojrzała na twarz księżniczki, która odbijała się w lustrze.
- Może jednak z tego zrodzi się miłość? - spytała ze smutkiem blond-włosa służąca. Wiedziała, że Levy nie chce wychodzić za mąż, a jej pełnoletność stawia ją w sytuacji bez wyjścia.
- Miłość?! - krzyknęła drwiąco. - Mam wyjść za mężczyznę, którego nawet na oczy nie widziałam! - wstała i przeplotła swoje czarne włosy przez ramię. - Myślisz, że to jakaś bajka?! To nie zakończy się happy endem, gdzie ten nieznany książę staje się moją miłością życia!
- Levy! - Lucy przytuliła się do niej, a z jej oczu spłynęła łza, która wywołała u księżniczki jeszcze większy smutek. - Będzie dobrze, rozumiesz?! - spojrzała jej w oczy. - Jestem tu z tobą, więc się nie martw!
- Lucy! - rozpłakała się, przytulając się jeszcze mocniej do swojej najlepszej przyjaciółki.
Mimo, iż ich statusy różniły się od siebie, one i tak zawsze trzymały się razem. Nie ze względu na to, że Lucy jest jej służącą - Levy i tak się nią nigdy nie wysługiwała, - ale ze względu na to, że rozumiały się lepiej niż ktokolwiek inny. Wiedziały o sobie wszystko i miały wiele wspólnych cech charakteru, ale tylko jedną z wyglądu - oczy koloru bursztynów.
Kiedy dziewczyny się uspokoiły, wróciły z powrotem do przygotowań. Levy założyła na siebie jedwabną, białą suknię z niebieską kokardką, a Lucy czarną, krótką sukienkę. Miały już wychodzić, gdy ktoś zapukał do drzwi.
- Księżniczko, mogę wejść? - dziewczyny rozpoznały głos dowódcy wojska, Gajeela.
- Proszę! - zawołały i do pomieszczenie wszedł wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o długich czarnych włosach i tego samego koloru oczach. Ubrany był w czarną bluzkę, białe spodnie i płaszcz z godłem rodziny królewskiej.
- Przepraszam - ukłonił się - że przeszkadzam, ale...
- Od kiedy to jestem dla ciebie księżniczką? - zapytała roześmiana Levy. - Znamy się nie od dziś i zawsze, kiedy nie ma nikogo w pobliżu zwracasz się do mnie jak do swojej przyjaciółki, a nie twojej pani.
- T-Tak, ale pani... - umilkł.
To nie pierwszy raz, kiedy Gajeel tak się zachowywał. Wszystko zaczęło się od kiedy dowiedział się, że Levy wychodzi za mąż. On, Levy i Lucy są dobrymi przyjaciółmi i znają się od dziecka. Co prawda początek ich znajomości nie był zbyt przyjemny bo skrzywdził przy tym obie dziewczyny, ale po pewnym czasie przemyślał swoje zachowanie, "przeprosił" i od tamtej pory byli ze sobą naprawdę blisko.
- Znaczy... - nie mógł spojrzeć jej w twarz. - Chciałem powiedzieć, że księżniczka nie musi się niczego obawiać! - zaśmiał się głupio i odwrócił w stronę drzwi. - Będę Cię... Znaczy księżniczkę pilnował i w razie potrzeby oddam za panią życie... - Lucy wyczuła, że sytuacja jest bardzo dziwna, więc postanowiła odwrócić to w żart.
