Rozdział 4 "Prastara jaskinia"

413 21 0
                                    

- Mówiłem Ci, że masz jej nie dotykać! - Syknąłem uderzając dłonią o blat mojego biurka.
- Nie mogłem pozwolić, żeby zapieczętowała Kisame. Dobrze o tym wiesz. - Itachi przewrócił oczami. - Poza tym nic jej nie jest. Wkrótce po tym, jak zniknęliśmy, sama wsiadła na konia i dojechała do świątyni.
- Wiesz, bo się domyślasz czy wiesz, bo wysłałeś swojego pupila?
- Wysłałem. I mam dla Ciebie jeszcze jedną informację. Uzumaki tam był.
Skrzywiłem się niezadowolony.
- Jeszcze mi powiedz, że ją opatrzył.
- A mówiłeś, że odwołałeś ogara, który ją śledził.
Zmierzyłem go morderczym spojrzeniem.
- Zjeżdżaj.
- Robisz się miękki, braciszku. - Skwitował mój rozmówca, wstał z sofy i ruszył do wyjścia. - Dziewczyna nie brzydka i całkiem silna, ale sprawia, że dziwnie się zachowujesz. A przypomnę Ci jeszcze, że rozmawiałeś z nią tylko raz. - Rzucił mi ostre spojrzenie przez ramię. - Ogarnij się i wróć do starego siebie, inaczej źle się to dla Ciebie skończy.
Po tych słowach wyszedł z mojego biura trzaskając drzwiami.

~☆~

Jaskinie w południowym łańcuchu górskim. Niebieskowłosa demonica wyważyła kratę blokującą wejście do jednej z ziejących ciemnością dziur w skale. Charakterystyczny odgłos towarzyszący zderzeniu metalu z ziemią poniósł się echem w głąb. Pod stopami kobiety zachrzęścił żwir. Wkrótce ponownie nastała niczym niezmącona cisza.

~☆~

Popołudniowe powietrze było dziś wyjątkowo suche. Udałam się więc do stajni z boku świątyni, by dolać Zorzy wody. Wtedy też podjęłam decyzję o poświęceniu jej trochę czasu, weszłam do jej boksu i zaczęłam czyścić jej sierść. Było to wyjątkowo relaksujące zajęcie. Co chwilę przeszkadzały mi jednak moje włosy, więc spięłam je w wysokiego kucyka. Później, gdy przeszłam już do końcowego etapu, czyli pielęgnowania i oczyszczania z brudu kopyt mojego wierzchowca, do środka wkroczył Uzumaki. Posłałam mu lekko zirytowane spojrzenie. Blondyn nie dawał mi nawet chwili pobyć samej, jakbym przy nabliższej okazji zamierzała rzucić się z urwiska.
- Słuchaj, to urocze, że się o mnie troszczysz, ale jak tak dalej pójdzie, to Ci przyłożę.
- Wiesz, że nie przestanę. I nie przeproszę, bo nie jest mi ani trochę przykro z tego powodu.
- No właśnie widzę.
- Nie złość się. - Oparł się o ściankę boksu i uśmiechnął szeroko. - Nic nie mogę poradzić na to, że mnie pociągasz.
- Gramy w otwarte karty? - Uniosłam prawą brew z rozbawieniem. - Wiesz, fajny jesteś, ale nie zaiskrzyło.
- Daj spokój. Widziałem, jak na mnie patrzyłaś.
- Chwilowe zauroczenie. - Wzruszyłam ramionami. - Cały urok znika, jak zachowujesz się niczym prześladowca. - Dodałam wytykając mu język.
Roześmiał się.
- Dzięki. To miłe z twojej strony.
- Zawsze do usług. - Sparodiowałam ukłon, po czym pozbierałam swoje graty i wyszłam z boksu.
- Wybierasz się gdzieś?
- Tak. Do domu. Nie przygotowałam się na dłuższą podróż, a potrzebuję ubrań na zmianę i kilku innych drobiazgów. Nie czuję się komfortowo ciągle porzyczając od Hinaty-chan.
- Pojadę z tobą.
- Nie pojedziesz. Ostatnio, kiedy Hinata-chan została sama, zaatakował ją Zetsu. Ona nie umie się bronić, a ja tak. Dlatego właśnie dziś pobohaterzysz dla niej. - Poklepałam go po ramieniu, gdy przechodziłam obok niego. - Nie patrz tak na mnie. Nic mi nie będzie. To tylko wyprawa do domu.
- Tak, a wtedy to była tylko wyprawa po zakupy.
- Długo będziesz mi to wypominał? Poza tym, sorry że to mówię, ale z jakiej racji przypisujesz sobie do mnie jakieś prawa? Będę robiła, co mi się podoba. - Zmrużyłam gniewnie oczy. - Nie wchodź mi w drogę, Naruto Uzumaki-san.
Po tych słowach zostawiłam chłopaka samego.

~☆~

Późnym wieczorem narysowałam w kuchni nieco większych rozmiarów krąg. Kapłanka obserwowała mnie zaciekawiona, gdy po kolei zapalałam świeczki i wypisywałam zaklęcia po wewnętrznej stronie linii. W końcu stanęłam w środku i odetchnęłam głęboko.
- Uważaj proszę, aby krąg pozostał nienaruszony. Inaczej nie będę w stanie wrócić tą samą drogą.
- Pewnie, będę uważać.
- Dziękuję. - Uśmiechnęłam się do niej lekko. - To do zobaczenia później.
Chwyciłam wysuszone zioła, wymamrotałam zaklęcie przeniesienia i rzuciłam rośliny w podłogę. Płomienie świec rozjarztły się jasnozielonym światłem, pomieszczenie wypełniło się zapachem kwiatów wiśni, a ja dosłownie rozmyłam się na oczach mojej gospodyni.
Chwilę później stałam w kręgu w piwnicy pod moim domem. Odkaszlnęłam czując w powietrzu znajomą woń kurzu i atramentu. Na ślepo odnalazłam drogę do drabiny i wspięłam się na górę. Pod koniec wyciągnęłam rękę i otworzyłam klapę. Już po chwili stałam w salonie niemal w samym centrum. Zwykle wejście zakrywała jedna z ogromnych poduch, która teraz stała odsunięta nieco na bok.
W pierwszym rzędzie poszłam do pokoju. Spakowałam kilka ubrań, drugą parę butów i ciepły koc, bo w nocami zaczynało być już chłodno. Potem wróciłam do salonu i zgarnęłam kilka ksiąg, podstawowych składników do zaklęć oraz kilka magicznych kamieni.
Wtedy też przypadkowo strąciłam jedną ze szkatułek. Wypadł z niej mały, stary zwój. Sięgnęłam po niego zaciekawiona. Zaraz jednak schowałam go z powrotem do skrzyneczki - papier niemal rozpadał się od samego mojego dotyku. Postanowiłam, że spróbuję go odczytać już z powrotem w świątyni.
Pobuszowałam jeszcze trochę po chacie. Później zeszłam z moimi tobołami do piwnicy, zamknęłam za sobą klapę i przeciągnęłam poduszkę z powrotem na swoje miejsce (od spodu przymocowamy miała sznurek, który przechodził przez sęk w desce i wystarczyło za niego pociągnąć, by zakryć wejście). Następnie chwyciłam wcześniej przygotowaną wiązankę ziół i tak samo, jak zrobiłam to wcześniej, rzuciłam nią w krąg na ziemi.

Grzechów krwią nie odkupisz [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz