Służący zapukał do drzwi. Czekał chwilkę, wsłuchując się w szelest dobiegający zza nich, najprawdopodobniej pościeli i ubrań. W końcu otworzyły się powoli, pretensjonalnie. Sługa uśmiechnął się nieznacznie, widząc Nathaniela tylko w spodniach, dodatkowo z rozpiętym rozporkiem, a za nim w łóżku kobietę zakrywającą się kołdrą. Wręczył dowódcy dość sporych rozmiarów kufer z ubraniami dla Amiry, ukłonił się i ruszył prosto do komnaty Imperatora. Mężczyzna natomiast zamknął drzwi i odłożył kufer na biurko. Przeczesał dłonią włosy i westchnął, zapinając spodnie i ubierając bluzkę.
-Często będziemy musieli tak udawać? –Amira naciągnęła wyżej kołdrę, w obawie, że podchodzący mężczyzna coś mógłby zobaczyć.
-Módl się, żeby to się tylko tak skończyło –położył się obok, biorąc po drodze resztki winogron z tacy. Kobieta spojrzała na niego po części zaciekawiona, po części zaniepokojona.
-Co masz na myśli?
-Kocie, kto wie co Imperator każe robić sługom. Może nasłuchiwać, może patrzeć przez dziurkę od klucza... -nie okłamywał jej, miał podstawy, żeby posądzać Imperatora o coś takiego. Powiedział to jednak z figlarnym uśmiechem, pozorując niezbyt smaczny żart, by choć trochę uspokoić Amirę. Nie było to dla niej łatwe, musiał jakoś odwrócić jej uwagę od beznadziei sytuacji, w jakiej znaleźli się oboje. W końcu podjął się spełnienia prośby Wodza, a jeżeli czegoś się podejmował, wykonywał zadanie w stu procentach. Przyglądał się kobiecie, czekając na reakcję. Rozbawiło go jej zażenowanie. Był ciekaw jak daleko sięgają jej granice tolerancji. –A co to za mina? –odkleił się od poduszki i przełożył dłoń nad jej zawiniętym w kołdrę ciałem. Przeniósł ciężar na ręce, podnosząc się. Spoglądając delikatnie z góry, jak na właściciela przystało, wbijał w nią oczy spod przymkniętych delikatnie powiek. Większość kobiet właśnie w tym momencie rozpłynęłoby się ze szczęścia. Amirę jednak topił rosnący strach. Czuła, jak cały jej żołądek z zawartością skacze jak szalony. –Spodobałoby ci się bycie milszą. Oddaję z nawiązką...-musnął swoim nosem jej, po czym uśmiechnął się półgębkiem, łapiąc Amirę za nadgarstek i uniemożliwiając jej wymierzenie mu policzka. Poczochrał jej włosy i wygramolił się z łóżka. –Droczę się tylko. Jeżeli nie chcesz tu zwariować, lepiej też się tego trzymaj. –Mrugnął do niej okiem, po czym wyszedł do łazienki przylegającej do jego komnaty. Kobieta odetchnęła, próbując uspokoić trzęsące się ręce. Może gdyby jej życie potoczyło się inaczej, nie zareagowałaby strachem. Pochyliła się i zebrała rozrzucone jak jej myśli ubrania z podłogi. Starała się ubrać najszybciej jak potrafiła, cały czas zakrywając ciało kołdrą. Wychodziło jej to dość pokracznie, a odpływające powoli zdenerwowanie nie pomagało. Dopiero teraz dotarły do niej ostatnie słowa. Droczył się tylko? Wolne żarty. Musiała porozmawiać z Ianem i to jak najszybciej.
-Amira? –Ian wytrzeszczył oczy, odepchnięty przez dziewczynę w pośpiechu wchodzącą do jego komnaty. –Co ty tu robisz? Nathaniel cię wypuścił?
-Imperator go zawołał, na całe szczęście. Udało mi się wyjść –opadła na fotel. –Ian, Cornoctis robi to specjalnie. Wie, że ja tak nie dam rady.
-Uspokój się i powiedz mi, co się stało –oparł się plecami o drzwi i skrzyżował ręce. To nie był najlepszy czas na wątpliwości czy strach. Musieli działać. Im więcej rund wygrywali, tym zyskiwali więcej siły, zbliżali się do celu. Jeżeli chcieli wyjść z tego bagna, trzeba było grać za wszelką cenę. Kobieta zacisnęła szczękę. Delikatna skóra jej twarzy poruszała się, ukazując napinające się mięśnie. Ian domyślił się, o co mogło chodzić. Amira potwierdziła jego przypuszczenia.
-Ian, weź tę robotę, ja nie...
-O matko –uśmiechnął się, przerywając jej w pół słowa – wiesz ile kobiet chciałoby być na twoim miejscu?
-No patrz, jaka ja niewdzięczna –przewróciła oczami.
-Nie marudź tak. Zdążyłem go trochę poznać, on naprawdę nic ci nie zrobi. Ma zasady, wbrew pozorom. A tak w ogóle nawet gdyby do czegoś wtedy doszło, nie powiesz mi, że ten facet cię nie kręci.
-Jest przystojny, ale czy ty mnie w ogóle słuchasz? Tu nie o to chodzi!
-Wiem! Zrozum, jak nie ty, to nikt inny nie wykona tej roboty –chwycił ją za ramiona i spojrzał w twarz. –To miała być moja robota, ale mnie zajęłoby to wieki. Pewnie Cornoctis uznał, że nie jestem dla niego żadną konkurencją. A Nathaniel zrobi wszystko, co będziesz chciała, jeżeli t y dobrze to rozegrasz.
-Masz na myśli...? –oczy powiększyły jej się do wielkości pięciozłotówek. Chyba sobie żartował. Chociaż...może to nie był taki głupi pomysł. Jeżeli zapanuje nad swoim strachem i owinie go sobie wokół palca, to będzie bezpieczna. Już teraz Nathaniel nagina zasady Imperium, a to tylko dzięki historii z Wodzem. Kto wie, jakie pole do popisu zapewniłoby jej zauroczenie. Musiała się wziąć w garść.
-No? To jak będzie?
-Spróbuję –odwróciła wzrok i wstała. Policzek Iana przylgnął do jej czoła, ale nie dodało jej to otuchy. Czuła się jak zwierzę w potrzasku. Albo pogryzie tego, kto wsadzi rękę do klatki, albo da się pogłaskać, zdobędzie zaufanie i wtedy ucieknie. Zdawała sobie sprawę z tego, która z opcji ma większe szanse na powodzenie.
-Nathaniel! Tu jesteś. –Ian szedł, trzymając za ramię szarpiącą się Amirę. –Patrz, co znalazłem.
Całemu teatrzykowi przyglądały się kamienne twarze z portretów pokrywających ściany korytarza, wyniosłe i pełne chłodu, opanowania. Miało się wrażenie, jakby krzywili się na widok dzikuski i na dźwięk śmiechów mężczyzn. Zupełnie jakby mówili, że pałac to nie miejsce dla takich ludzi i zachowań, jakby byli oburzeni zaistniałą sytuacją. Ona powinna umrzeć razem z innymi podczas polowania, oni powinni w milczeniu salutować Imperatorowi. Autorytet wypracowany strachem, przerośnięte ego, mania władzy, to wszystko biło z ich oczu i zalegało w powietrzu, czyniąc je ciężkim, przytłaczającym. Niestety, a może i stety, nie pasowało do żadnego z aktorów na scenie. Nathaniel zaśmiał się.
-Naprawdę myślałaś, że uciekniesz z pałacu pełnego żołnierzy? Do tego w takim stroju? –Podszedł do kobiety i wziął do ręki jej ogromny, bogato zdobiony koralikami, piórkami i kłami naszyjnik. Córka wodza, a taka głupia. Jej sposób bycia był jak wielki neon trzaskający po oczach niemiłosiernie jasnym światłem, mówiący, że nie jest stąd i żeby za nic w świecie jej nie wypuszczać. Patrzyła na obu mężczyzn bystrymi oczami, szukając ucieczki. Może przesadził z tym droczeniem się i wystraszył ją jeszcze bardziej? Tak czy siak musiała przyzwyczaić się do kontaktów z nim, mniej lub bardziej poufałych, przedstawienie musiało trwać. Wyciągnął do niej rękę. –Chodź. I tak nie uciekniesz, więc przestań się szarpać, daj rączkę i idziemy. Myślałem, że będziemy się zachowywać jak dorośli, ale z tobą chyba trzeba jak z dzieckiem. –Uśmiechnął się pod nosem, kiedy kobieta ustąpiła, ale zachowała dumę i zdecydowała się iść sama, zaciskając mocno szczęki. Nie spuszczając jej z oka, przybliżył się do Iana i ściszył głos. –Nikomu ani słowa o tym incydencie. To rozkaz.
-Tak jest –skinął głową. Nathaniel jednak nie odchodził. Wyglądał, jakby zamyślił się nad tym, co jeszcze miał do przekazania. W końcu położył mu dłoń na ramieniu.
-Dostałem listę. Lepiej, żebyś w nocy z nami nie jechał. Przykro mi. –Ręka opadła bezwładnie, przez chwilę ciągnąc się za ciałem odchodzącego dowódcy. Po chwili wróciła do miarowego rytmu. Podobnie będzie z Ianem, Nathaniel był tego pewien. Nawet za piecem u Imperatora nikt nie był bezpieczny. Nazwisko nie chroniło, czyny nie równoważyły, wina nie była poparta dowodami. Nawet słońce nie mogło być pewne, czy po nocy nie zabraknie dla niego skrawka nieba. Rozdrapując rany, można było jedynie dogrzebać się do kości, obracając je w proch. By przetrwać, trzeba było się pozbierać i udawać, że nic się nie wydarzyło. Bo teatrzyk dalej trwa, a widzowie nie wybaczają.
CZYTASZ
Topielcy
General FictionWodne odmęty w ciszy pochłaniają ciała. Każda kropla wlewająca się do płuc jest jak ziarenko piasku w klepsydrze. Z tą różnicą, że nikt nie obróci naczynia. Utoniesz, czy zaczniesz topić innych? Decyduj, gra się rozpoczęła. Ród Crescent od lat służy...