03

241 33 18
                                    

Bezsilność i poczucie utraty odebrały resztki energii owieczkom wiezionym na rzeź. Oczy, zmęczone pożegnaniami zatrzasnęły się w beznadziei, licząc na to, że to wszystko to zły sen. Skóra wyschła, nie smagana ciepłym powietrzem wolności, wargi zacisnęły się, nie mogąc naśladować śpiewu ptaków. Owieczki trzęsły się bezwładnie, tak, jak nakazywały im wszelkie wgłębienia i wybrzuszenia w drodze. Jedna owieczka jednak nie była jak inne. Kiedy tamte uciekały od rzeczywistości w sen, ta ciekawie przyglądała się wszystkiemu, co mijali. A może wszystkiemu, co mijało ich. Chłonęła nowe krajobrazy, jej bystre oczy nie przestawały analizować nawet na chwilkę. Nathaniel doskonale to widział, choć udawał co innego. Kiedy wjechali do stolicy, w samochodzie wszystko jakby ruszyło. Pobudziły się owieczki, a także ich serca, które czując zbliżającą się śmierć, kołatały jak szalone. Dowódca obrócił się bokiem, wystawiając łokieć za tylną kapę. Nagle dostrzegł kobietę, która wybiegła na drogę za nimi. Przyglądała im się chwilkę, trzymając kwiaty, po czym kucnęła i złożyła je na ziemi. Wyprostowała się i stała nieruchomo w ciszy, odprowadzając ich wzrokiem, póki nie zniknęli jej z oczu. Plemię było jednak zbyt zajęte własnym strachem, co było zrozumiałe. Jedynie Inna Owca i Nathaniel dostrzegli akt współczucia. Owca kątem oka dostrzegła sposób, w jaki patrzył na to wszystko jej oprawca i ile tłumionego smutku było w jego wzroku, gdy odwracał twarz. Wyrzuty sumienia? A może znał tę kobietę i nie mógł jej spojrzeć w twarz? Tego nie wiedziała. Nie miała pojęcia o niczym, musiała szybko zorientować się w sytuacji, jeżeli chciała wygrać tę grę. Liczył się każdy szczegół.

Wjechali na bezkres terenu pałacowego. Kierowali się ku tyłom monumentalnego dowodu boskiej władzy, prosto do lochów. Jasne ściany i podłogi jakby z lustra nie chciały patrzeć na „brudnych dzikusów". Przyjąć w ramiona miał ich jedynie ciemny i głuchy las, powiernik wszelkich tajemnic, oraz ziemia, jedyna, która będzie o nich pamiętać na wieki. Matka, która urodziła ich, wychowała, wykarmiła i przyjmie w swe ramiona, by już nigdy ich nie wypuścić. Przywitały ich ciemne podziemia, wyłożone lodowatymi jak serce Imperatora skałami. Wprowadzono wszystkich do jednej, dość dużej celi i bezlitośnie zatrzaśnięto drzwi. Jedyne, co mogli zrobić, to błagać swoich bogów, by już nigdy więcej nie przechodzili przez ten próg, bo oznaczałoby to śmierć. Niestety, nie mogliby jednak nic zrobić, nawet gdyby chcieli. „Nie będziesz miał bogów cudzych przed Imperatorem"...

Następnego dnia zjechało się kilkoro najbardziej zaufanych gubernatorów, służących Imperatorowi odkąd Nathaniel pamiętał. Mężczyzna, jako prawa ręka boga, został wysłany po owieczkę. Pamiętał, jak za pierwszym razem nie miał pojęcia, na co prowadzi bidulkę. Co prawda nie przeczuwał niczego dobrego, ale nie spodziewał się tego, co wtedy zobaczył. Wiele razy nie mógł spać po nocach, ale po tamtym wieczorze nie przespał kilku, wymiotując z obrzydzenia do samego siebie, Imperatora i całej jego otoczki przydupasów. Po którymś razie nauczył się, jak być ślepym i głuchym, jak wyłączyć się niemal całkowicie. Z każdym kolejnym przesunięciem granicy przypominał coraz bardziej zwykłą maszynę, bez jakichkolwiek uczuć. Wrzask jego sumienia ginął gdzieś w głębi, duszony rozkazami. Jedynie wieczory podnosiły kurtynę, odsłaniając teatrzyk, skupiając się na tych najlepszych fragmentach. Tym razem nie miało być inaczej. Nathaniel z kamienną twarzą wyprowadził samego Wodza, wedle rozkazu Imperatora. Wyprowadził go z pałacu i wsadził związanego na tyły samochodu, tego samego, którym go przywieźli. Cisza ciążyła w powietrzu, póki nie wyjechali poza bramy pałacowe. Wódz siedział wyprostowany i dumny. Jego oczy otoczone były czerwonawą opuchlizną. Zapewne wspierając wszystkich dookoła na duchu, zapomniał nocą o sobie. W pewnym momencie bladobłękitne oczy spojrzały prosto w lusterko, łapiąc kontakt z Nathanielem.

-Wiem, że na końcu tej drogi czeka śmierć. I nie jest to metafora. Wiem też, że w głębi duszy jesteś dobrym człowiekiem. Widzę to w twoich oczach. Jeśli dobrze się przyjrzeć, patrzy ci z nich niemal tak samo, jak moim braciom. –Brak jakiegokolwiek odzewu nie zbijał Wodza z tropu. Domyślił się, że jego oprawca walczy w ten sposób z samym sobą, że próbuje wyciszyć wszelkie ludzkie odruchy, by obronić samego siebie. Tak samo robił on, ten, który z całego serca kochał Matkę Ziemię i jej dzieci, a jednak musiał je zabijać, by przeżyć. Albo one, albo on. Zauważył podobieństwo zachowania między nim a mężczyzną. –Jestem gotowy na wszystko, co może mnie spotkać. Chcę też, żebyś wiedział, że ci wybaczam. Kiedy umrę, poproszę Wielkie Duchy by nie mściły się na tobie za śmierć moją i moich braci.

Nathaniel poczuł, jak gruby mur budowany przez lata delikatnie pękł. Pierwszy raz usłyszał słowa przebaczenia od osoby, która była w pełni świadoma swojej przyszłości, a właściwie jej braku. Tego, co jej zafundował. Wziął głęboki wdech i starał się wypuścić powietrze możliwie jak najciszej. Chciał podziękować, ale biorąc pod uwagę sytuację, brzmiałoby to banalnie. Dziękuję, ale i tak umrzesz. Obcy człowiek, który powinien z całego serca go nienawidzić, miał w sobie ciepło i miłość, nawet w obliczu śmierci. Nathaniel skinął bardziej samymi oczami, niż całą głową, na znak, że słyszał. Miał pewność, że Wódz odczytał z jego spojrzenia wszystko, co w tej chwili poczuł.

-Honorujesz coś takiego, jak ostatnie życzenie? –zapytał Wódz.

-Nie jestem dżinem, wszystko zależy od rodzaju życzenia.

-Obiecałem mojej żonie, gdy umierała, że zrobię wszystko, by bronić naszą córkę.

-Rozumiem. Wiesz, że nie mogę ci nic obiecać?

-Tak, wiem –odparł, czując jednak w kościach, że dotarł do mężczyzny i że ten zrobi wszystko, by spełnić jego ostatnią wolę.

Wysiedli z samochodu tam, gdzie kończyła się już droga. Mijali drzewa, zapuszczając się coraz głębiej w ciszę, przerywaną jedynie trzeszczeniem konarów, czy skokiem wiewiórki od czasu do czasu. Po kilkunastu minutach dotarli na dość ciemną polanę. Już z oddali słychać było śmiechy śmietanki Imperium i szczekanie psów. Wyłonili się zza krzewów i gdy ich spojrzenia skrzyżowały się z lodowatym wzrokiem Imperatora, Nathaniel ukłonił się, poprowadził Wodza troszeczkę bliżej, po czym usunął się na bok. Dobrze zbudowany, wysoki mężczyzna w średnim wieku rozpoczął dokładne oględziny zdobyczy. Jego przenikliwe, lodowate, zielone oczy nie omijały żadnego szczegółu. Długie, proste włosy w kolorze brudnego blondu powiewały na wietrze, podobnie jak jego ciemne ubrania, w których się lubował. W słońcu błyszczały błękitem i ciemną zielenią, jak łuski najgroźniejszego smoka znanego ludzkości. Ostre rysy twarzy rozpromienił uśmiech. Kazał Nathanielowi rozwiązać Wodza. Sam w międzyczasie schował ręce za plecami, wypinając pierś do przodu. Dumnym krokiem zaczął okrążać owieczkę.

-Wielki Wodzu, widzisz, w pałacu czasem jest okropnie nudno, a bankiety powoli zaczynają się przejadać. Całe szczęście, tacy jak wy chowają się jeszcze gdzieś w buszu, więc mamy jakąś alternatywę. Chętnie was gościmy, zapewniacie nam wspaniałą rozrywkę, najlepszą. Moje szanowne towarzystwo z pewnością co do tego się zgadza. Bo widzisz, Wodzu...polowanie to naprawdę świetna sprawa. –Pogłaskał wściekle ujadającego na Wodza psa, uspakajając go. Nathaniel podał Imperatorowi broń. –Masz trzydzieści sekund, to twoja szansa, żeby się uratować. Potem zaczniemy cię gonić –stanął za plecami Wodza, nachylił się lekko i ściszył głos. –Uciekaj, kiedy powiem...biegnij!

Wódz próbował skorzystać z okazji. Każdy próbuje. Nogi jakby wystrzeliły do biegu. Krzaki raniły jego ciało, które w te trzydzieści sekund chciało dać z siebie wszystko, uratować, jeśli nie życie, to chociaż honor, by stając przed obliczem śmierci, nikt nie zarzucił, że się poddało. Uszy nie słyszały szczekania i kłapania zębami, skóra nie czuła ran, mózg nie myślał, gdzie biegnie. Cała energia napędzana ostatnią nadzieją, daną by odebrać ją w brutalny sposób, buzowała w nogach. Imperator uparcie wpatrywał się w tarczę zegara. Trzydzieści sekund minęło. Spuścił psy i ruszyli w pościg. Powietrze rozdarł dziki ryk gryzionego i pożeranego przez psy żywcem Wodza. Potem był huk. A potem głucha cisza.

TopielcyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz