Amira otworzyła oczy, spodziewając się ciepłych promieni słonecznych. W końcu ludzie otwierają oczy i zaczynają się krzątać dopiero rano. Jednak nie w Imperium. Tu zegary niczym kanarki wyleciały ze zbudowanej z sekund, minut i godzin klatki, myśląc, że uwolniły się spod panowania czasu, że w końcu każdy będzie mógł tykać tak, jak mu się podoba. Rozłożyły wskazówki, niby skrzydła, i rozpoczęły wspaniały trel, każdy w rytmie głosu swego mechanizmu. Jakież było ich zdziwienie, gdy zorientowały się, że tym głosem nie było ich serce, tylko mózg Imperatora, złożony z setek zębatek, które działały, jednak po wyjęciu nawet najlepszy zegarmistrz nie potrafiłby ułożyć ich na nowo. Ich dziwnego układu nie był w stanie nauczyć się nikt, był nie do pojęcia przez inne umysły. Kanarki znowu znajdowały się w klatce, tyle, że mniejszej, śpiewając wedle zachcianek Imperatora. Paradoksalnie, nie znały dnia ani godziny.
Podniosła się z materaca, otulając się cieplutką kołdrą z najlepszego puchu. Pościel była tak delikatna, że Amira czuła, jakby podniosła głowę z jakiegoś przedziwnego niebytu. Dotknęła swego policzka, zdumiona odczuciem, którego wcześniej nie znała. Rozglądając się po pokoju i przyzwyczajając oczy do mroku, chroniła kołdrą ciało przed chłodem. Jej bracia nie mieli tyle szczęścia. Otuleni lodowatymi skałami, z których zbudowane były lochy, byli jakby pogrzebani żywcem. Wciąż żywi, a jednak martwi, bez przyszłości, nadziei. W jej trumnie wywiercono otwór, wpuszczając wąski promyk światła. Wszechobecna ciemność powoli rozjaśniała się. Amira widziała dokładnie zarys mebli. Ogromne łóżko jej „pana", regały pełne książek, biurko, kufry, niewielki barek, szafa. Usłyszała świst zamka błyskawicznego. Jej wzrok podążył w stronę otwartego okna. Wpatrzony w noc mężczyzna dokańczał ubieranie się. Właśnie zapiął skurzaną kurtkę. Jego dłonie, silne i pewne naciągnęły kaptur na niemal białe, poczochrane włosy. Kiedy opuścił ręce, Amira zauważyła, że nie widać jego twarzy. Była zakryta czarną chustą z nadrukowaną dolną częścią czaszki w krzykliwie białym kolorze rozdzierającym mrok, lecz tylko pozornie. Jak kostucha przeprowadzała z jednej nocy w drugą, ciemniejszą. Była jedynym światłem niedającym nadziei, prowadzącym w nicość, przy której nawet czerń wydawała się rażąco jasna.
Nie mogła oderwać oczu od jego ruchów, wzroku. Wydawało się, że całkowicie uleciało z niego człowieczeństwo, że zmienił się w maszynę. Gdzie on wychodził? Czemu w środku nocy? Nie mogła zapytać. Nie chciała. Wolała siedzieć cicho i obserwować, nie wyróżniać się. Zamarła w bezruchu jak ofiara udająca nieżywą podczas niespodziewanego spotkania z drapieżnikiem. Mężczyzna rzucił jej krótkie spojrzenie pełne chłodu, schował broń i wyszedł, zakluczając za sobą drzwi. Nie minęło kilkanaście minut, a rozległy się głuche warkoty silników. Motory. Podbiegła do okna, które wychodziło na dziedziniec pałacowy i odchyliła zasłonę. Z różnych dróg okalających pałac nadciągały kolejne, jak mętna chmura trucizny, roznosząc odór spalin i śmierci. Dostrzegła wśród nich Nathaniela. Gestykulował stanowczo, konkretnie, profesjonalnie. Rozdzielał zadania. Jeden z mężczyzn wspiął się na słup nieopodal i włączył syreny, których donośny dźwięk wdarł się w serca wszystkich mieszkańców stolicy. Trzech innych motocyklistów uniosło w górę trzony flag z wizerunkiem ogromnego, umięśnionego, czarnego psa- ogara piekielnego. Na jego szerokiej, dumnie wypiętej piersi majaczył symbol Imperium –miecz na tle wijących się pnączy. Sponad jego rękojeści dumnie spoglądał kwiat Królowej Jednej Nocy, rośliny, która kwitnie jedynie raz w roku, a jej płatki nie zaznają nigdy światła słonecznego. Tutaj jednak kwitła wiecznie, w końcu ta jedna jedyna noc trwa i trwać będzie wieki.
Koła poniosły wysłanników Imperatora w dal. Kobieta opadła z powrotem na swój materac. Syreny wywoływały ciarki na całej jej skórze. O co tu chodziło? Nagle usłyszała trzask zamka. Nathaniel? Przecież widziała, jak jechał z nimi. Podniosła się, gotowa do ucieczki, gdyby groziło jej niebezpieczeństwo. Miała wrażenie, że drzwi otwierają się całą wieczność. Czuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła. W końcu odetchnęła z ulgą, widząc Iana.
-Co ty tu robisz?
-Nathaniel dał mi zapasowy klucz, w razie gdyby coś się działo. –Odłożył ciężki, stary klucz na biurko swojego dowódcy i podszedł do kobiety. Mimo ciemności widział, jak każdy mięsień pod jej skórą jest napięty. –Wyluzuj, jesteś bezpieczna. Czasami naprawdę zachowujesz się jak dzikuska –zaśmiał się, siadając obok niej na materacu.
-Wczuwam się w rolę –warknęła pod nosem. Zawsze była czujna i nieufna, tylko tego nauczyło ją życie.
-To dobrze. Nathaniel nie może się zorientować, że jesteś Topielcem.
-Nie traktuj mnie jak idiotki, przecież wiem. –Przewróciła oczami. Ian od zawsze denerwował ją ciągłym pouczaniem, wtrącaniem się, wpychaniem się tam, gdzie nie był potrzebny. Skoro zostawił tę robotę jej, to mógłby, z łaski swojej, dać jej święty spokój. Cornoctis wiedział, że na dłuższą metę nie mogli ze sobą wytrzymać. Prawdopodobnie chciał ich skłócić, utrudnić zadanie. Czy to oznaczało, że z jakichś przyczyn zależało mu na tym człowieku? Czy było w nim coś wyjątkowego? Miała mętlik w głowie, a czas gonił. Musiała jak najlepiej wybadać sytuację, a przede wszystkim pokrzyżować plany Cornoctisa. -Jak chcesz się tak mądrować, to opowiedz mi lepiej o co tu chodzi.
-Czystki. Imperium to czysta iluzja, gra, w którą brnie niemal każdy mieszkaniec i podtrzymuje ją, karmi Imperatora. Jednak nie wszyscy są tacy, część potajemnie zawiązuje ruchy konspiracyjne, budują podziemia, a przynajmniej próbują. Imperator systematycznie ich wynajduje i wpisuje na listę. No a potem chyba się domyślasz.
-No dobrze, ale dlaczego wysyła dowódcę i innych pod osłoną nocy ubranych jak jakiś gang?
-O to chodzi. Imperator ma czyste ręce, w teorii nie wysyła po nich wojska, nie ściga ich. W praktyce jednak stylizuje swoich najlepszych żołnierzy na gang. Pozoruje grupę fanatyków, których tożsamości nikt nie zna. W ten sposób sieje większą panikę i ogranicza opozycję do minimum. Nikt nie ma pewności, czy jego sąsiad nie jest z motocyklowego gangu. Widziałaś, że zjeżdżają z różnych stron pod pałac. Tak naprawdę wszyscy mieszkają tutaj, to my, elitarne wojsko, najlepszy oddział pod dowództwem Nathaniela. Imperator mami ludzi, wmawia im, że Imperium pełne jest jego zwolenników, którzy sami, bez jego rozkazu, wybiją każdego, kto mu się sprzeciwia. Jego obraz pozostaje czysty, bez skazy, bez manii władzy, czy też oznak chorobliwej paniki przed jej utratą. Przed poddanymi jest zawsze dumny i spokojny, zdystansowany. To dodatkowo potęguje wrażenie, że jest wieczny, że nie wyczuwa żadnego zagrożenia z niczyjej strony. Jego pozycja jest w oczach poddanych niezachwiana, rozumiesz?
Amira chłonęła każde słowo jak gąbka, dokładnie przetwarzając je w głowie. Musiała przyznać, że była pod wrażeniem przebiegłości i manipulacji. Jeżeli chcieli wygrać, musieli być sprytniejsi, intrygować więcej, dokładniej, bardziej kreatywnie. Imperator podrzucił jej pewien pomysł. Kreowanie fałszywego wizerunku to nie taka głupia sprawa. Wstała, po czym wzięła kartkę i długopis z biurka. Chciała mieć pewność, że nikt nie podsłucha tego, co zamierzała przekazać Ianowi. Mężczyzna wpatrywał się w wiadomość, a gdy atrament wsiąknął w papier tworząc ostatnią literę, uśmiechnął się. Od razu zrozumiał, o co chodziło dziewczynie. Wyciągnął zapalniczkę i podpalił kartkę. Oboje patrzyli jak napis obraca się w popiół, a potem tonie pod stróżką wody w łazience, jak ich prawdziwe intencje. Nikt nie miał dostrzec dymu, który po kryjomu będzie wdzierał się w płuca tak długo, aż wszyscy zaczną się dusić, nie zdając sobie nawet sprawy czym. A gdy nieświadomi padną, oni odniosą zwycięstwo. Oddychaj spokojnie, Cornoctisie. Tylko pamiętaj – pełną piersią.
CZYTASZ
Topielcy
General FictionWodne odmęty w ciszy pochłaniają ciała. Każda kropla wlewająca się do płuc jest jak ziarenko piasku w klepsydrze. Z tą różnicą, że nikt nie obróci naczynia. Utoniesz, czy zaczniesz topić innych? Decyduj, gra się rozpoczęła. Ród Crescent od lat służy...