-To gdzie lecisz Am? -zapytał się Calum nie spuszczając wzroku z drogi.
-California. -odpowiedziałam.
-Przecież to jest ponad 12 tysięcy kilometrów od Sydney, na chuj się tam wybierasz? -popatrzył się na mnie.
-Odziedziczyłam w spadku po rodzicach dom i zaplanowałam, że w moje 18 urodziny przeprowadzę się tam i będę studiować na Stanford University. -zaczęłam rysować jakieś szlaczki na mojej nodze.
-To t-twoi rodzice nie żyją?
-Zginęli w wypadku samochodowym 3 lata temu. -trudno mi było o tym mówić, jak się o tym dowiedziałam płakałam całymi dniami.
-Um przepraszam. -zrobił smutną minę.
-Ej przecież nic się nie stało, nie wiedziałeś. - poklepałam go po ramieniu.
-Właśnie przeanalizowałem sobie to co powiedziałaś wcześniej i z tego wynikło, że masz dzisiaj urodziny! Wszystkiego najlepszego Am! -na jego twarzy pojawił się banan.
-Źle przeanalizowałeś! Wylot mam jutro o 5! -zawiodłam go.
-No weź, a już myślałem, że jestem mądry. -walnął się ręką w czoło.
-Ty co robiłeś? Hahhahahahahahh, ty myślałeś?! Nie wierze! -wybuchłam śmiechem.
-Tak Am, ja myślałem. W przeciwieństwie do ciebie czasem umiem myśleć. -chyba chciał odpowiedzieć z powagą, ale mu nie wyszło bo zaraz zaczął się śmiać.
-Mhm, ta napewno. -warknęłam i przeniosłam wzrok na widok za szybą, byliśmy już na lotnisku.
-Już jesteśmy! -krzyknął mi do ucha. No co ty kurwa? Nie wiedziałam.
-Nie drzyj się tak! Przecież jestem tuż obok ciebie debilu! -teraz to ja mu krzyknęłam do ucha.
-No dobra! -zrobił to znowu.
-Debil. -westchnęłam.
-Poprawka, Przystojny Debil. -puścił mi oczko.
-Tsaa...Wmawiaj sobie. -zaparkował, a ja wyszłam z pojazdu i skierowałam się do bagażnika by wyjąć walizkę. -Dzięki za podwózkę Chinolu!
-Ej Steele czekaj! Idę z tobą, bo i tak nie mam nic ciekawego do roboty! -podbiegł do mnie.
-Na pewno masz coś lepszego do roboty. -uśmiechnęłam się. -A po za tym lot mam dopiero o 5 jak już wspominałam, więc nie dasz rady. -ruszyłam w stronę wejścia.
-Amanda, ale..ale ja chcę z tobą zostać aż do wylotu. -powiedział drapiąc się po karku.
-Oh..to miłe Calum -uśmiechnęłam się. -Fajnie by było gdybyś ze mną został. -oznajmiłam nieśmiało. -Jezu, dobra koniec tego bo się zaraz porzygam. -otworzyłam drzwi na lotnisko i ruszyłam przed siebie, a on za mną. W końcu znaleźliśmy się w odpowiednim sektorze i usiedliśmy na krzesełka, wyciągnęłam swój telefon by sprawdzić, która jest godzina. Na ekranie widniały liczby 19.58, jejku przecież ja nie byłam aż tak długo w galerii, chyba. Z zamyśleń wyrwał mnie głos azjaty.
-Chcesz coś do picia? -zapytał wstając.
-Tak! Weź mi stu procentowy sok jabłkowy, tak wiem jestem wymagająca -zaśmiałam się.
-I tak wezmę ci ten najtańszy, który nie będzie miał ani procenta jabłek. -uśmiechnął się ukazując rząd białych zębów.
-Calum twoje zęby są jak gwiazdy na niebie, żółte, małe i daleko od siebie. -wybuchłam śmiechem, dosłownie.
-Zamknij ryj! -po chwili on też zaczął się śmiać, aż ludzie zaczęli się na nas dziwnie patrzeć i coś do siebie szeptać. -Dobra ide po ten sok, hahahaha! - ruszył w stronę niewielkiego marketu "On plane".
Podparłam głowę na ręce i zaczęłam przyglądać się ludziom. Były nimi pary, młode, stare, dojrzałe, kochające się rodziny, tego mi chyba najbardziej brakowało. Po wypadku rodziców strasznie sie w sobie zamknęłam, zaczęłam unikać ludzi, ubierać się jak jakiś pieprzony emos, całymi dniami ryczałam,wszystko przez pianego kierowcę tira, który na skrzyżowaniu przejechał na czerwonym i zderzył się z autem moich opiekunów, wszyscy zginęli na miejscu. Po tym wspomnieniu z moich oczu wypływały spokojne łzy. Nawet nie zauważyłam, a przede mną stał nie dawno poznany mi chłopak, który z uśmiechem wręczył mi sok, ale znikł mu z twarzy, gdy ujrzał słoną ciecz, która wolno spływała po moich policzkach.
-Ej mała, co się stało? -spytał widocznie zmartwiony. Oczywiście nawet w takim stanie musiałam mu dogryźć.
-Mała to jest twoja pała, mówiłam ci już. -zaśmiałam się przez łzy. Ten uśmiechnął się i po chwili znalazłam się w jego ramionach. Wtuliłam się mocno w jego klatke piersiową i słucham jak bije mu serce. Mam szczęście, że poznałam taką osobę jak Hood. Po między nami zapanowała cisza, była przyjemna, ale oczywiście długo ona nie trwała bo ten idiota musiał ją przerwać.
-Amanda? Opowiesz mi coś o sobie? -wyszedł z uścisku. A ja poczułam chłód.
-No okej, ale ty mi też coś o sobie powiesz.
-Spoczi.
I tak zaczęła się nasza kilku godzinna rozmowa. Opowiedziałam mu o sobie i trochę o swojej przeszłości, a on w zamian opowiedział mi coś o sobie. Dowidziałam się, że ma na drugie Thomas, ma siostrę Mali Koa Hood, która śpiewa, on również gra w zespole. Kocha psy, Katty Perry, Chris'a Brown'a i pizze. Jest w połowie szkotem i nowo zelandczykiem i jest homoseksualny..Pewnie wyobrażacie sobie moje zawiedzenie.
-Cal, chce mi się spać. -oznajmiłam chłopakowi ziewając.
-To połóż mi się na kolanach i śpij.
-Mogę? -on tylko uśmiechnął się i pokiwał głową. -Wiesz co? Cieszę się, że cię spotkałam. -powiedziałam i wygodnie się ułożyłam na jego nogach.
-Ja też się cieszę, że cię spotkałem Am. -odpowiedział, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Potem nikt się już nie odzywał, a ja odpłynęłam w krainę morfeusza.
*** No i mamy kolejny rozdział! *o* Jak wam się podoba? Następny 7 gwiazdek! Kocham was! //palequen
CZYTASZ
unbreakable ➳ amanda steele
Fanfictionbut i'm super girl and super girls don't cry copyrighted © 2015 palequen