Yarrid - by Mari7895

2.4K 181 5
                                    

To już piąty raz.

Z każdą nierozróżnianą już przeze mnie chwilą jest coraz gorzej.

Z każdą mijającą sekundą cierpię coraz większe męki.

Prowadzi mnie Głód; pragnie zaspokojenia, którego nie potrafię mu dać, póki on znów nie pojawia się na świecie.

Idę bokiem jednej z wiejskich dróg. Nie wiem w jakim państwie lub kraju jestem, ani co to za kontynent... Zegar i kalendarz mógłby nie istnieć.

Jestem kimś więcej niż zwykłą istotą.

Jestem przeklętą, niszczycielską siłą, zmierzającą, by unicestwić samą siebie.

***

Szamanizm narodził się na Syberii, jednak z biegiem czasu stał się równie popularny na całym świecie. Nim dotarł do Indii minęło kilka lat. Akurat wystarczająco, bym pojawiła się na świecie. Nazwano mnie Yarrid, co w ich starożytnym języku znaczyło: "niezniszczalną siłę". Moja nieznana matka trafiła w sedno.

Wychowywał mnie Sael, starszy człowiek-szaman, będący w bardzo rozwiniętym związku z pobliskimi duchami natury. Zawsze chciałam posiadać z nimi takie same relacje, lecz mój mistrz nigdy nie zgodził się, bym poszła wraz z nim zbierać zioła i rośliny z pobliskiej dżungli - czyli spotkać się z tymi płochymi mieszkańcami Zaświatów. Często skradałam się za nimi, jednak nigdy nie udało mi się nadążyć - Sael zawsze w końcu znikał z mojego pola widzenia. Nie mogłam z tym nic zrobić.

Uczył mnie po swoim powrocie; pokazywał obcięte listki, rysował ich naturalny wygląd, gdy jeszcze trzymały się łodygi. Dostawałam bębenek i grałam na nim dotąd, aż melodia przypadła mu do gustu. Niekiedy trwało to kilka godzin bez przerwy. Później przychodził czas na pierwsze rytuały i opowieści. Mówił mi o duszkach, o bogach, pięknych krainach i przeklętych stworach...

A później jednym z nich stałam się ja.

Wszystko zaczęło się po jego śmierci. Plemię zaczęło na mnie naciskać. Wódz obawiał się czegoś ze strony duchów; dookoła niego wirowały złe omeny.

Wysłał mnie do lasu i kazał nie wracać, nim nie zawrę z nimi przymierza.

Szwendałam się po lasach, czując dookoła siebie magię; obecność duchów, jednak nikt się nie pokazywał. Zgodnie ze wskazówkami nie próbowałam do nich mówić i robić hałasu. Po prostu szłam i po drodze delikatnie odcinałam wybrane części roślin. Gdy słońce zniknęło za horyzontem usiadłam na ziemi i czekałam, aż w pewnej chwili wyciągnęłam bębny i zaczęłam śpiewać.

Sael często mnie za to potępiał. Nie chciał nadużywać mojego gardła i głosu bez potrzeby. Im czystsze dźwięki, tym większą moc mamy. Żona wodza z kolei bardzo często prosiła mnie o śpiew. Zawsze odmawiałam, chyba że mojego nauczyciela nie było w pobliżu. Było to dla mnie coś więcej niż tylko niepotrzebne nadwyrężanie gardła. Uważałam to za dar, którym należy dzielić się z innymi - zwłaszcza, gdy dają radość.

W pewnej chwili spostrzegłam ruch przy drzewie.

Był piękny, zdecydowanie. Ten fakt jako pierwszy odnotował się w moim obecnie upośledzonym umyśle. Nie potrafię już przypomnieć sobie żadnych szczegółów jego anatomii: nie wiem, jaki kolor mają jego włosy, czy miał ostre rysy twarzy, czy był wysoki, czy niski... W pamięć wryły mi się jednak oczy: duże, głębokie, o zielonym zabarwieniu, które mogło symbolizować świeżą trawę, szmaragd, dojrzałą limonkę lub po prostu skorupę żółwia.

Nazywał się Eirdis i nigdy nie zdradził mi do końca kim, lub czym jest. Obiecał za to pokój z Dziećmi Lasu. W zamian zażądał, bym śpiewała mu za każdym razem, gdy odwiedzę las.

Nauka KreatywnościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz