Rozdział 17

170 31 7
                                    

Stoję jak słup gdzieś w środku lasu i nie wiem co dalej robić... zadzwoniłabym po kogoś, ale tu nie ma zasięgu, na domiar złego gdzie okiem sięgnąć żadnej żywej duszy. Nie żywej z resztą też nie widać. Po książce ani śladu... Czy to jest tzw. pech życiowy? 

Jedyne co jest dziwne jak na las to, to że drzewa zgubiły liście. A na trawie nie leżą, jakby ktoś je pozbierał, poza tym jest tu strasznie gęsto przez co nie widzę dalej niż na sześćset metrów. Może Aurora i Larry mnie znajdą, przecież nie mogę tu zostać. Na pewno mnie szukają. 

Głucha cisza przerywana lekkimi podmuchami wiatru wcale nie pomaga mi w obecnej sytuacji. Chociaż wydaje mi się, że słyszę odgłosy uderzania łap o ziemię...  strasznie szybkie i coraz głośniejsze, jakby się zbliżały...  Chwila moment, tu faktycznie ktoś biegnie! 

Odwracam się, a dosłownie parę centymetrów ode mnie przebiega wielka czarna smuga. Przewracam się, kawałek w prawo i by mnie staranowało! Trochę ostrozniej, może! Tak szybko jak się pojawiło tak szybko zniknęło pozostawiając po sobie dziwnie znajomy zapach... Wydaje mi sie ze gdzieś już go czułam... 

Burza mózgów trwa, gdy nagle trafiam na tą właściwą myśl. Wrócił! On wrócił! Biegiem ruszam za resztkami zapachu, którego jeszcze nie rozwiał wiatr. Dlaczego się nie zatrzymał? Dlaczego mnie ominął? Może ma mnie dość? A może miał coś ważniejszego na głowie, niż niańczenie małolaty, która wiecznie pakuje się w kłopoty? 

Biegłam tak długo aż trafiłam nad rzekę przy której zapach znikł. Jeśli wcześniej myślałam, że szybko biegam to byłam w błędzie. Chyba zgubiłam płuca gdzieś po drodze. Nie dam rady go dogonić.  Ciężko dyszac siadam pod drzewem i przyglądam się temu miejscu. Ładnie tutaj. 

Przezroczysta woda z małą plażą, otoczoną drzewami. Oaza spokoju, idealne miejsce na wypoczynek dla rodziny, chociaż ta cisza zaczyna dzwonić mi w uszach. Podchodzę do trafili wody w której podziwiam swoje odbicie. Jak zwykle rozczochrane włosy które zakrywają mi połowę twarzy, smutne oczy z nienaturalnie dużymi źrenicami, trochę jakbym ciągle była pod wpływem jakiś proszków. Zawsze tak miałam. Wypieki na policzkach po biegu, trochę za duży nos i dziwne usta. Parę pryszczy. Ehh, dojrzewanie... 

Nie wspominając o bliźnie na brodzie, po wypadku motocyklowym. Nie wiem dlaczego ludzie boją się tych cudownych maszyn, nigdy nie jeździli, a już wiedzą, że są złe, że niebezpieczne, że jeżdżą na nich wariaci. Dla mnie jest to coś pięknego, wbrew pozorom nie czuć tej prędkości oraz wiatru, a jednocześnie właśnie ta mieszanka daje poczucie wolności i energię na resztę dnia. Mimo, że w wypadku zostałam dość mocno poturbowana i tak chce jeździć. Od tego czasu w rodzinie mówią na mnie kaskader, mimowolnie uśmiecham się na to wspomnienie. 

Jednak mój uśmiech znika, gdy zauważyłam, że moje odbicie się zmienia, tak jakby z dnia wypływała druga twarz. W mgnieniu oka rozpoznaję ją i przerażona odskakuję w ostatniej chwili. Przez tafle wody przebija się nagie dziwadło, które już kiedyś mnie zaatakowało. 

Jej ociekające wodą ciało wygląda zjawiskowo, a zarazem groźnie. Scena jak z dobrego filmu fantastycznego. Przerażona upadłam na moje cztery litery, ale zaraz się podnoszę, akurat w momencie, gdy ona mnie zauważyła. Ruszam biegiem za najbliższe drzewo przylegając do niego plecami tak, że usłyszałam jak pień pęka. 

Dziwne stworzenie, którego nie potrafię nazwać wydaje z siebie straszny ryk, a ja przewracam się razem z drzewem... to dzieje się tak szybko, że nawet nie orientuję się kiedy drzewo runęło na ziemię. Moja głowę rozrywa straszny wrzask, który gwałtownie cichnie powodując ogromną ulgę. 

Nie ruszam się w obawie, że zostanę zdemaskowana mimo, iż leżę dokładnie na widoku. Co się właściwie stało? Czy ja przewróciłam drzewo? Nie, nie to niemożliwe... Musiało być nadłamane, albo przecięte do połowy i wystarczyło je lekko pchnąć. Tak, tak na pewno tak było...

Werewolf forestOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz