- Okej! Ty twierdzisz, że nic nie pamiętasz, a ona że nie byłeś sobą... I co dalej? Od kogo niby mam się dowiedzieć co się stało?! - cisza. Nikt nie odpowiada, z wyjątkiem ognia, który zachowuje się jakby chciał coś powiedzieć. Gdy Aurora mówi jest spokojny, gdy milknie znów staje się nerwowy. Ciekawe czy oni też to widzą?
- Znowu cisza! Czy wy języki pogubiliście?! Mówię do was! - kolejny krzyk i kolejna cisza, kolejna zmiana nastroju ognia... Jak to jest?
- Nie chcecie mówić to nie, ale później nie przychodźcie do mnie jak coś się stanie! - wrzeszczy i wychodzi. Ogień wraca do normalności. Iść za nią? Narażać się na kolejne tortury moich uszu? Dać jej się wyżyć?
Szelest fotela i kroki, długie i głośne, trzask drzwi powodujący lekkie trzęsienie się okna. Jak tak dalej pójdzie to za długo one nie wytrzymają. Charakterystyczny dźwięk sofy i znów kroki, odgłos zamykanych drzwi nie powodujący nic. Zostałam sama... nadal wpatrzona w ogień, jak zahipnotyzowana.
To uspokaja, prawie jak piromania. Stłumione odgłosy rozmów, śmiechów, po prostu gwaru ulicznego. Patrzę na zegar, dopiero teraz słyszę jak tyka. Już popołudnie. Troszkę przedłużył się monolog brunetki. Dlaczego jak ona mówiła czułam się jak małe dziecko, które coś przeskrobało, a teraz boi się kary?
Wstaje, w końcu opuszczając to miejsce. Wiem miałam pomoc Charliemu, ale coś ciągnie mnie do miasta. Poza tym i tak nie potrafię naprawić schodów ani tych połamanych szafek. Jak zdążę to wrócę i spróbuję mu pomóc, a jak nie to... to... nie wiem co, ale chyba się nie obrazi.
Przekraczam linie drzew zatapiając się w tutejszej dżungli. Skąd wiem w która stronę iść? Instynkt, gdyby nie on pewnie nadal błąkałabym się gdzieś między drzwiami próbując zatrzymać resztki sił. Nie! Gdyby nie on w ogóle by mnie tu nie było. Swoją drogą jak tak dalej pójdzie będę musiała iść kupić jakieś nowe ubrania.
Jestem gdzieś w połowie drogi. Szybko minęło. A! Ten ból, znów to samo. Zginam się w pół. A! Kolejny bolesny cios od mojego ciała, padam na kolana. Przyspieszony oddech i bicie serca, wbijam palce w ziemię. Wyrastają pazury i formują się łapy. Przygotowana przyjmuje kolejną falę bólu, zmiana kręgosłupa. Krzyk... łamiące się kości, pękająca czaszka. Powiew wiatru, zimno. Nie mogę krzyczeć, skomle, rośnie pysk i przesuwają się uszy, formuje się ogon. Dlaczego to tak długo trwa? Warczę, wyrastają kły, otula mnie futro. Padam na bok, palą oczy, ostatnie poprawki i dopracowywanie szczegółów mojego nowego wcielenia. I jest, koniec tortur.
Leżę w postaci wilka... chociaż wyglądam bardziej jak pies domowy... co do cholery?! Dlaczego teraz? Jak to możliwe przecież nic nie zrobiłam... To mnie nie powstrzyma i tak wrócę do Lapodas. Dowiem się co tam się dzieje.
Wstaje lekko się chwieje, próba chodzenia i od razu gleba. Ugh... podnoszę pysk i strzepuję ziemię z czubka nosa. Jeszcze raz wstaje. Przednia prawa łapa do przodu, tylnia lewa, przednia lewa, tylnia prawa i odnowa.... raz, drugi, przyśpieszam. Ostatnio jakoś łatwiej to szło.
Jeszcze szybciej i pomyłka, znów leżę. Wstaje, zaczynam od początku cały schemat. Idę dalej, coraz lepiej, nie wydawało się to takie trudne. Po dłuższym czasie docieram do końca lasu. Wychodzę na polanę, ale tu cicho... jakoś tak dziwnie, żadnego samochodu, nic, tylko jeden stoi na środku ulicy z kierowcą w środku. Dziwne, cóż nie każdego idzie zrozumieć. Chociaż tak żadnego ruchu? Może jakiś objazd jest czy coś.
Przechodzę przez obwodnicę, kieruje się w stronę miejsca gdzie zniknęłam. Może będzie tam coś co pomoże mi zrozumieć dlaczego tak się stało. Kolejny samochód, także stoi, a kierowca też się nie rusza. Swoją drogą kobieta ma bardzo dziwną minę. Otwarta buzia, rozszerzone oczy, rozwiane włosy. Okej. To już nie jest śmieszne.