Przez całą drogę Aurora była strasznie podekscytowana, ale nie chciała zdradzić szczegółów na temat domniemanego "babskiego raju". W przeciwieństwie do niej ja nie pałałam takim entuzjazmem na myśl o zatłoczonym miejscu, w którym prawdopodobnie znów się zgubie.
W między czasie zatrzymywłyśmy się pod różnymi drzewami. Na początku nie wiedziałam po co, ale nie trudno wyobrazić sobie moją minę, gdy brunetka powiedziała mi, że w wybranych miejscach jest zasięg. Tak oto moja towarzyszyka wykonała pięć telefonów w piętnaście minut, nie wspominając o SMSach.
W mieście, jeśli można tak nazwać to miejsce, jesteśmy już od dłuższego czasu, a mimo to nadal chodzimy bez celu w tą i z powrotem. Jedynym plusem tego całego zamieszania jest to, że choć trochę poznam tereny tego miejsca. Nie jest zbyt interesujące, ale bądźmy szczerzy czegoś takiego jeszcze nie widziałam. Żeby zwierzęta chodziły w centrum, między ludźmi i miały wstęp wszędzie, do każdego sklepu... Okej, zwierzęta domowe, rozumiem. Ale leśne?! Natknęłam się już na sarny chyba z sześć, łosie może pięć, dziki nie potrafię do tylu liczyć, nie wspominając o wilkach, ptakach z całego świata, królikach, wiewiórkach i wielu innych, których wymieniać nie będę.
Rajem to ja bym tego nie nazwała, ale jak kto woli. Od dłuższego czasu chodzi za mną biały wilk z czarnym pędzelkiem na końcu ogona. Wygląda uroczo, no chyba, że na mnie warzy tak jak teraz.
- Patrz jakie fajne! - Aurora pokazuje mi hawajskie naszyjniki z kwiatów, czy jak to tam się nazywa... - Chcesz? Biorę dwa. Ten kolorowy i różowy. - ona mnie w ogóle nie słucha...
- Nie chce. - zakłada mi różowe kwiaty na szyję. Ładnie pachną. One są prawdziwe? Ci to mają znajomości. - Tutaj zawsze jest tyle ludzi?
- Nie, ale dzisiaj jest festyn. Która godzina? - wyciąga telefon - dwudziesta! Chodź zaraz się zacznie! - łapie mnie za nadgarstek i ciągnie gdzieś za tył tłumu.
Przeciskamy się między ludźmi, którzy krytykują nasz brak kultury, używając przy tym bardzo niecenzuralnego słownictwa. Docieramy pod ceglany mur. Oczywiście nie dziwi mnie to, że stoi tam biały wilk i patrzy na nas. Gdy stajemy koło niego ten zaczyna się dziwnie wycinać i zniekształcać. Słyszę dźwięk łamiących się kości, aby po chwili pojawił się przed nami Sean. W gruncie rzeczy trwało typ tylko kilka sekund, ale trzeba przyznać zrobiło wrażenie.
- Cześć - mówi jak gdyby nigdy nic.
Oniemiałam.
- Tyle razy Ci mówiłam, żebyś do mnie zadzwonił, jak znajdziesz Mel! Ale nie, Ty jak zwykle nie słuchasz! Ja tu odchodzę od zmysłów, a ty co! Jesteś debilem! - krzyczy brunetka. No trochę ją poniosło.
- Słodko wyglądasz jak się denerwujesz. - mówi Sean uśmiechając się do niej. Nie wytrzymuję i uśmiecham się mimowolnie.
- Uważaj, bo jak się wkurwię to zostanę Miss Polonią! - na słowa czerwonookiej wybucham śmiechem. Przez chwilę patrzą na siebie dziwnie po czym też się śmieją.
Z głośników zaczyna lecieć muzyka.
- Zaczęło się! Szybko na górę! - rozkazuje sprawczyni całego zamieszania i zaczyna wspinać się po wystających kołkach na płot. To samo robi niebieskooki. Nie mając zbytnio wyboru idę w ich ślady i siadam między nimi.
Znajdujemy się na wysokości znaków drogowych, ale muszę przyznać widok stąd jest naprawdę dobry. Do tego wszystko słychać bardzo wyraźnie, jak na taką imprezę.
Teraz rozumiem o co jej chodziło. Na scenie występują grupy taneczne, złożone z samych chłopaków. Wbrew pozorom jesteśmy bardzo blisko sceny, więc mogę dokładnie rozróżnić każdy szczegół ich ubioru. Tłum jest naprawdę ogromny, przeważająca jest liczba dziewczyn, ale chłopaków też nie brakuje.