-Oddycha?- usłyszałam głos.
-Tak.- odpowiedział mu jakiś chłopak. Chciałam otworzyć oczy, jednak nie potrafiłam. Czułam się jakby ktoś właśnie rozrywał moje ciało.
-Chyba się obudziła.- tym razem doskonale rozpoznałam znajomy mi dobrze głos Michael'a.
Uniosłam powieki, co nie było prostym zadaniem. Oprócz mnie i jego w pomieszczeniu znajdował się również Ashton.
Nie było z nami Luke'a.
-Boli?- zapytał mnie Irwin (mentalnie za to głupie pytanie już leży martwy w jeziorze). Mimo tego, że chłopak jest najstarszy, to i na dodatel najgłupszy. Przymknęłam jeszcze raz oczy i wtedy wszystko mi się przypomniało.Siedziałam bezradnie na krześle, kiedy byłam już bliska śmierci, co można wnioskować po moim tragicznym stanie zdrowia, do pokoju wbiegł Luke.
Nie zwracając uwagi na stojącego przy mnie Patrick'a i Calum'a podbiegł do mojego zmęczonego ciała.
-Odpuść sobie.- usłyszałam jeszcze.
-Odpuść, pozwól na to, żebyś się już nigdy nie obudziła.
Żeby już nigdy tak bardzo nie cierpieć.- krzyknął, kiedy odciągali go ode mnie. Złapał moją rękę, ale został za to mocno uderzony w klatkę piersiową. Był w lepszym stanie, jednak po tym co właśnie zrobił przez chwilę zwątpiłam w to, że jeszcze go kiedyś zobaczę. Blondyn uniósł rękę i mocno spoliczkował mojego ojca.
Pragnęłam mu pomóc, albo przynajmniej chciałabym tam nie być i tego nie widzieć. Dwoje mężczyzn przewróciło bezradnego już Hemmingsa i zaczęli go kopać.
-Kocham Cię Luke.- i wtedy zamknęłam oczy, było mi już obojętne to czy przeżyję.-Gdzie jest...- nie potrafiłam dokończyć, bo na samo wspomnienie jego imienia, jego osoby łzy zbierały mi się w oczach.
-Nie wiemy.- odpowiedział mi szybko Clifford. Widziałam to zawachanie w jego oczach, ten ból i strach. Jak każdy z nas, bał się o swoje życie i swoich przyjaciół. Jedynym pocieszeniem dla nas jest to, że zginiemy razem, jak bohaterowie próbujący ocalić cały świat.
Może nie do końca nam to wyszło. Myślę, że wszystko co złe stało się właśnie przez moją naiwność.
Potrafię oceniać innych, mówić im, że są słabi psychicznie i fizycznie, ale nie widzę siebie. Jestem słaba. To, że straciłam tyle znajomych mi osób jeszcze bardziej mnie osłabia. A czy silna osoba powinna mieć miękkie serce? Nie. Silnej osobie powinni być wszyscy obojętni. Nie chciałabym być takim człowiekiem. Bezdusznym.
-Musimy stąd jakoś uciec.- oznajmił Ashton chodząc od ściany do ściany. Chrząknęłam, żeby zwrócić na siebie uwagę. Kiedy już byłam pewna, że obydwaj są skupieni tylko na mnie, wskazałam palcem na szyb wentylacyjny, który był wystarczająco duży, żebyśmy mogli wszyscy się w nim zmieścić.
Podniosłam się z krzesła i zaczęłam kuśtykać w jego stronę. Nie miałam siły, jednak nie dawałam po sobie tego poznać.
-Pomóżcie mi go otworzyć.- syknęłam kiedy przez przypadek uderzyłam nogą o stolik. Chłopaki chyba nie wiedzieli nawet o mojej ranie na udzie, miałam w końcu czarne spodnie, które zlewały się z bordową plamą na nich.
-Na pewno dasz sobie radę?- Ashton spytał się mnie, a ja tylko kiwnęłam w odpowiedzi głową. Nie chce, żeby przeze mnie zginęli. Co z tego, że jest mi to obojętne czy wyjdę z tego cała, nie powinnam ich narażać na śmierć, gdy już jesteśmy blisko wolności. Michael podskoczył i w mgnieniu oka znalazł się już w szybie. Obaj pomogli mi wejść do niego, a na koniec wszedł do niego Irwin asekurując mnie przed upadkiem.-Nie wierzę, że nam się udało.- krzyknął uradowany czerwono włosy. Skarciłam go wzrokiem i wyjrzałam za ścianę, żeby upewnić się, że droga jest wolna.
-Nigdzie się nie ruszam bez Luke'a.- oznajmił stanowczo Ashton. Chciałam coś powiedzieć, ale przerwał mi inny głos.
Nie należał do żadnego z moich przyjaciół, był bardziej srogi i stanowczy.
Dochodził on zza drewnianych drzwi, którymi udało nam się uciec.
-Idźcie go poszukać, ja sobię z nim poradzę.- oznajmiłam. Byłam pewna, że ten głos należy do mojego ojca. Spojrzałam się na nich pewnie, gdy zobaczyłam w ich oczach nutkę zawachania.
-Idźcie!- krzyknęłam. W tym momencie otworzyły się drzwi. Chłopaków już dawno nie było, a ja stanęłam za wyjściem, żeby mężczyzna w pierwszej chwili nie mógł mnie dostrzec.
Odwrócony był do mnie tyłem, więc doskonale widziałam jak jego nóż wystaje mu z tylnej kieszeni. Podeszłam bliżej niego i, gdy miałam już wyciągać rękę, Patrick odwrócił się w moją stronę.
-Myślałaś, że jestem może głupi czy głupi?- zaśmiał się i zaczął do mnie podchodzić. Zrobiłam trzy kroki do tyłu, aż w końcu moje ciało przylgnęło do zimnej ściany.
-I co teraz zrobisz, kochanie?- odgarnął moje włosy za ucho. Kiedy unosił na mnie rękę ja skorzystałam z okazji i kolanem uderzyłam go w krocze. Popchnęłam jego ciało na ziemię, gdy głośno syknął i skulił się z bólu. Zaczęłam biec. Nie potrafiłam odwrócić się do tyłu, bo byłam pewna, że mężczyzna jest tuż za mną. W końcu jednak się odważyłam.
Biegłam przez park oglądając się czy ktoś za mną nie podąża. Przymknęłam na chwilę oczy przez co wpadłan na dużo wyższego męźczyzne.
Spojrzałam się na niego. Dopiero wtedy zorientowałam się jak naprawdę wygląda.
Brak włosów, długa broda, wory pod oczami- niczym nie różni się od swoich sprzymierzeńców. Chciałam zacząć piszczeć, ale w niczym by mi to nie pomogło.
Pogorszyłabym swoją sytuację.
Nikt nie może mnie już uratować.
Przed nim nie ma ratunku.
Za dobrze go znam- mojego ojca. Co z tego, że dopiero kilka godzin temu dowiedziałam się, że nim jest. Przecież zawsze podawał się za ojca Maggie.
-Popełniłaś duży błąd.- syknął i wyciągnął nóż, który już doskonale znałam.
-Uderzyłaś własnego tate.- zaśmiał się żałośnie. Przewróciłam się o własne nogi i runęłam do tyłu.
-Myślisz tylko o sobie.
-Ja?! Dlaczego próbowałeś zabić Maggie?!- krzyknęłam wycierając dłonią łzy.
-Kochanie... to jest tylko gra. Gra w której, aby wygrać trzeba być taką osobą jak ja.
Bezlitosną.
Bezduszną.
Bezuczuciową.
Trzeba być po prostu takim jak oni.- wskazał palcem na mur oddzielający cywilów i bandytów.
-Jeśli nie będziesz się szarpać i wyrywać to...- przerwał przystawiając nóż do mojej klatki piersiowej.
-Postaram się zrobić to szybko i delikatnie.- uśmiechnął się do mnie. Przełknęłam głośno ślinę.
-Zostaw ją.- usłyszałam damski głos.
-Proszę, proszę. Kogo my tu mamy?- odwrócił się spoglądając za siebie.
-Cassidy Thompson, fałszywa przyjaciółka Rosalie. Masz zamiar mi pomóc?- wyciągnął do niej rękę, był zadowolony na jej widok.
-Tak.- mrugnęła do niego i objęła go w pasie. Widziałam nóż. W ręku trzymała sztylet, który jak myślałam znalazł się w ramieniu Patrick'a. Głośno syknął i opadł na ziemię.
-Trzymaj!- krzyknęła i rzuciła w moją stronę pistolet. Wzięłam go niepewnie do ręki.
-A kogo my tu mamy?- przede mną stanął Calum.
Zamknęłam oczy.***
-Ja coś chyba do ciebie czuję.
-Chyba?
-Na pewno.
***
-Odwzajemniłaś pocałunek.
-Nie!- krzyknęłam rzucając w niego poduszką którą miałam pod ręką.
-Oboje wiemy, że to prawda.
***
-Powinnaś płakać, łzy są oznaką twojego zranionego serduszka, a żeby je naprawić musisz pozbyć się ich z twoich oczu. Kiedy to zrobisz, będziesz silniejsza.- wiedziałam, że Hemmings w tym momencie się uśmiechał, chociaż cały czas miałam zamknięte oczy.
-Skąd o tym wiesz?- spytałam się niepewnie. Bałam się jego reakcji. Czasami potrafię powiedzieć o kilka słów za dużo i tego głównie w sobie nienawidzę.
-Ja tak robię.
***Uśmiechnęłam się wesoło w stronę chłopaka, ale gdy otworzyłam oczy, jego już nie było obok mnie. Leżał na ziemi przygnieciony ciałem Ashton'a.
-Strzelaj!- krzyknął Irwin.
Wdech i wydech.
Nie wiedziałam czy powinnam to robić, w końcu był dla nich kimś ważnym.
Odwróciłam głowę w drugą stronę.
I strzeliłam.
Nie wiem nawet w kogo trafiłam.
Wiem, że będę tego żałować.Timtaramtamtam.
Hihi, trafiła w Ashton'a czy Calum'a?
Epilog chcecie jeszcze dzisiaj czy jutro?
Chociaż...
Zobaczę, prawdopodobnie będzie dzisiaj misie ❤
CZYTASZ
Night: Thug [L.H]
FanfictionOpowiadanie jest w trakcie poprawiania, więc jeśli coś się dzieje z rodziałami to mi to zgłoście ❤. Noc skrywa wiele tajemnic. Najwyżej: #4 w tajemnica/ thriller. Okładka: dianaa_98