Rozdział 1

632 57 2
                                    

Usiadłam na "swoim" miejscu w niebieskim tramwaju numer sześć. Zawsze tu siadam odkąd rozpoczęłam naukę w liceum oddalonego od mojego domu o osiem przystanków. "Moje" miejsce jest przy brudnym oknie dokładnie przed środkowymi drzwiami niebieskiego tramwaju. Przede mną jest coś, co ma oddzielać mnie od wejścia, taki plastik, który jest artystycznie popisany markerami. Są to teksty typu "Ola+Maciek=WMDGD" lub "Je*ać psy" utworzone przez jakże ambitnych licealistów, do których w sumie też należę. Choć nigdy w życiu nie popisałabym niczego co nie jest moje i nie służy do pisania, uważam to za coś kompletnie bezmyślnego i bezsensownego. Za mną siedzi pani w brązowym płaszczu i brzydkiej, wełnianej czapce w równie brzydkie, białe kwiatuszki. Ma na imię Ilona (z tego co zdołałam wywnioskować z naprawdę głośnych konwersacji telefonicznych tej pani) i ma trzy kotki, z którego jeden o niezwykle wyszukanym imieniu Mruczek wiecznie choruje na żołądek. Jak dla mnie to po prostu wpieprza trawę a potem rzyga no ale cóż... Jeśli pani Ilona ma kasę na to by chodzić z pupilem do weterynarza to niech chodzi, może mu wykryją jakiegoś syfa ku satysfakcji właścicielki. Nie, żeby pani Ilona była sadystką czy coś, nic z tych rzeczy. Tylko po prostu tyle czasu szuka jakiejś choroby u tego biednego zwierzęcia, że mam wrażenie, że ona niemal chce by ten kot był na coś chory. Może da jej to jakąś satysfakcję z tego, że jednak miała rację? Nie mam zielonego pojęcia. Kolejna osobą, którą "znam" z niebieskiego tramwaju jest pan Adam, który jest zawsze czerwony. W sumie imię teoretycznie odzwierciedla człowieka, prawda? (Adam wywodzi się od hebrajskiego słowa adom-"czerwony", co nawiązuje do koloru ziemi, z której wg Biblii został ulepiony pierwszy człowiek.) Pan Adam jest człowiekiem po czterdziestce, który wiecznie kłóci się ze swoją nadgorliwą w sprzątaniu żoną. Na trzecim przystanku wsiada jego kolega, pan Kamil, który najprawdopodobniej z nim pracuje. Obaj panowie mają ciemne wąsy i zniszczone dłonie, nie doszłam jeszcze dlaczego. Na przystanku czwartym wsiada młoda kobieta o imieniu Kamila. Ma dziecko, tak dokładniej synka o imieniu Mateusz. Pani Kamila jest mocno znerwicowana osobą, która nigdy nikomu nie patrzy w oczy, ma siniaki na rękach i czasem na twarzy i gdy tylko zadzwoni telefon bezwiednie trzęsą jej się ręce. Czasem ktoś na nią krzyczy. Wtedy pani Kamila wysiada na najbliższym przystanku i biegnie z powrotem, jakby do domu. Bardzo ją lubię, na prawdę. Jest jeszcze kilka pasażerów, którzy zawsze są w niebieskim tramwaju numer sześć ale to nie są osoby na tyle ciekawe by o nich wspominać. Myślę tu o biznesmenach wiecznie śpieszących się do pracy i zerkających na drogie, markowe zegarki, starszych paniach w charakterystycznych beretach chodzących codziennie do kościoła i uczniach mojego liceum, więc na prawdę nic ciekawego. Mówię tak i brzmię na osobę okropną, która ma się a kogoś lepszego ale to nieprawda bo wiem, że jestem nudna. Poza osobami, które widuję rutynowo są też ludzie, którzy jadą tramwajem bo muszą coś załatwić i nigdy więcej ich nie widzę. Obok mnie stała ładna, wysoka blondynka ubrana w różową kieckę i białe lity (co z tego, że już prawie zima?) rozmawiająca przez swój drogi smartphone z koleżanką. Nie przepadam za takimi osobami, wydają się być puste. Nie twierdzę, że ona taka jest bo może być osobą sto razy bardziej wartościową niż ja ale najłatwiej ocenić człowieka po wyglądzie. Właśnie dojechaliśmy do piątego przystanku. Do wejścia tarabani się zmęczona kobitka z niebieskim wózkiem, w którym leży i drze się niemiłosiernie jakiś dzieciak. Pasażerowie niechętnie się rozsuwają i ustępują miejsca by wózek się zmieścił. Kilka osób wyszło (w tym roztrzęsiona pani Kamila, która właśnie rozpoczyna bieg) i kilka weszło. Drzwi zaczęły się zamykać ale w ostatnim momencie do środka wskoczył chłopak. Otrzepał swoje ciemne włosy z kropel deszczu prosto na mnie jakby kompletnie nie wychwycił mojej obecności.
-Dzięki.- mruknęłam wycierając mój szary plecak. Nawet na mnie nie popatrzył ale po chwili jakby się ocknął.
-Och, soooorry. Nie zauważyłem cię.- no kurde ała. Nie musiał tego uwypuklać, wiem, że jestem niewidzialna. Chłopak wyglądał dość... niechlujnie (?) ale w taki sposób, że było widać, że on sam niestaranny nie jest a ubrania są czyste. Miał ciemne, rozwiązane trampki, czarne spodnie, białą koszulkę i zarzuconą na nią rozciągniętą koszulę w ciemnoniebiesko czerwoną kratkę. I włosy, które wyglądały jakby bał się fryzjera, wchodziły mu do oczu. Czyżby był nowym uczniem mojego liceum? Wygląda na osobę w wieku gimnazjalnym ale wzrost wskazuje na licealistę. Nie wiem z resztą. Kto by się przenosił w środku roku szkolnego? Ale co innego mógłby robić w tramwaju zmierzającym w stronę szkoły tuż przed ósmą? Z resztą mało mnie to obchodzi. Czekając na koniec podróży słuchałam mało interesującej (ale zawsze lepsze to niż nic) rozmowy pani Ilony o nowym podejrzeniu choroby u Mruczka. Boże, biedy jest ten kot, na prawdę.

▼▼▼

I jest rozdział pierwszy :) Nie wiem czy się Wam podobał ale mi się go na prawdę miło pisało :D Kolejne rozdziały będą miały bardzo podobną formę, więc myślę, że po jakiś trzech rozdziałach załapiecie jak będzie wyglądał ten blog :D  Jednakże piszcie mi co myślicie, co poprawić i jakieś swoje teorie jeśli już jakieś macie :D
Cieplutko pozdrawiam, Miśka


When You Are With Me /Jdabrowsky/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz