Rozdział 7

299 44 0
                                    

Siedzę w niebieskim tramwaju numer sześć i mam ochotę zdrowo przydzwonić głową w okno. Po co ja się wczoraj odzywałam, po co, no po co? Raz człowiek powie więcej niż pięć słów i od razu wchodzi z tego taka chała, że masakra i nie specjalnie da się to odkręcić. A może Janek już nie przyjdzie, może już go nie zobaczę i wstyd, który pozostał po dniu wczorajszym z czasem minie? Dlaczego jestem taka głupia, nie myślę i mówię co mi ślina na język przyniesie? Nie wiem, ale to chyba jedna z moich większych wad, których mam na prawdę dużo. Dobra, mniejsza z tym. Skupmy się na rzeczach ważnych. Nie mam zadania na matematykę, nie skończyłam tego wczoraj bo było już za późno. Wyjęłam z szarego plecaka zeszyt z napisem "Informatyka". Mam zeszyt do matematyki w zeszycie od informatyki bo stary zeszyt od matmy się skończył a mi i tak jest wszystko jedno. Tylko dlaczego te zadania są tak cholernie trudne? Mój tok myślenia na matematyce wygląda mniej więcej tak: "Osiemnaście razy sześćdziesiąt dwa, szkoda, że nie sześćdziesiąt dziewięć, hehe. Ale fajna mucha na oknie, chciałabym wyjść z tej szkoły, pomocy. Ciekawe co by się stało jakbym teraz nagle uciekła z mojego miasta? Czy ktoś by za mną tęsknił?" Ale dobra, nie ważne. Muszę się skupić na zadaniu bo jak na razie ciągle wychodzi mi źle i mam prawie wszystko pokreślone.
-Hej słoneczko, źle to robisz.- Jasiek nagle dotknął mnie w ramię, nawet nie zorientowałam się, że wszedł. Momentalnie odskoczyłam, ale on to zignorował.
-Zobacz. To musisz podzielić przez to, ile to będzie?- pokazywał długopisem na kolejne części równania pomagając mi to wszystko ogarnąć.
-Więc ile ci wychodzi na końcu?- zapytał tonem surowego nauczyciela.
-No dwieście trzydzieści i jedna czwarta.
-A nie szesnaście- roześmiał się i wyciągnął na swoim krześle. Nienawidzę tego, że on CIĄGLE się ze mnie śmieje. Schowałam swój zeszyt do plecaka i oparłam głowę na zimnej szybie, przymknęłam oczy. Chcę do domu. Tak bardzo się cieszę, że Jasiek nie porusza wczorajszego tematu, ale nazwał mnie "słoneczkiem" więc nie jest tak kolorowo jakby mogło być. Szkoda tylko, że mówi do mnie jak ktoś sympatyczny tylko po to by wygrać zakład. Pani Ilony nie ma, czyżby jej Pusia straciła całe futerko? Wtedy z "Pusi" zrobiła by się "Łyska" albo "Skórka" Mój Boże dlaczego jestem taka złośliwa?
-Chcesz M&M'sa?- zapytał mnie Jasiek po raz drugi wyrywając mnie z zamyślenia.
-Nie, jestem uczulona na te żółte bo tam są orzechy.- zrobiłam smutną minę. Chłopak schował opakowanie do dużej kieszeni w ciemnej bluzie. Nagle przed nami zrobił się straszny ruch, kilkoro ludzi wstało, coś pokrzykiwali. Po chwili zobaczyłam panią Kamilę leżącą na ziemi. Zemdlała. Siniaki na jej twarzy były świeże, podnieśli ją i zanieśli tuż przede mnie, drzwi tramwaju otworzyły się i ludzie zaczęli coś do niej mówić.
-Puśćcie mnie idioci.- syknął Jasiek i popchnął w bok jakąś dziewczynę. Sprawdził czy kobieta oddycha, stwierdził, że nie, więc kazał mi zadzwonić na pogotowie. Szybko wykonałam polecenie przyglądając się jak wprawie wykonuje resuscytację. Po chwili pani Kamila odzyskała oddech. Gdy tramwaj stanął na przystanku karetka już czekała i ją zabrali. Wbiłam wzrok w szybę i obserwowałam jak ambulans odjeżdżał i jak zaczynał padać drobniutki, biały śnieg, który przyklejał się na chwilkę do szyby i po chwili znikał. Gdy znikał zamieniał się w mikroskopijne kropelki, które też z czasem znikały ulatniając się jako para wodna w atmosferę. Lubię śnieg. Gdy jest nowy i świeżutki sprawia wrażenie czystości świata, który jest tak bardzo zniszczony złem i nienawiścią.
-Naomi wszystko w porządku?
-Powiedziałeś do mnie po imieniu?- popatrzyłam na Jaśka jak na idiotę bo nigdy nie słyszałam mojego imienia w jego ustach.
-Tak, imiona jakby nie patrzeć do tego służą. Więc?
-Lubiłam ją, ma na imię Kamila. Nigdy z nią nie rozmawiałam i ona nie wie, że istnieję, ale ją lubię.
-Czasem każdy odchodzi i każdy kogoś traci. I może go to zaboleć niespodziewanie mocno.- zdziwiona jego nagłą refleksją nic nie powiedziałam. Na pożegnanie pomachaliśmy do siebie zza szyby. Gdy odjechaliśmy od przystanku zaczęłam płakać. Skuliłam się i wtuliłam w plecak. Co jeśli coś się jej stanie? Pani Kamili w sensie. Poczułam dłoń na moim ramieniu, więc podniosłam głowę choć trochę zasłaniając się włosami. Siedziała obok mnie pierwszaczka, którą uratowałam z kałuży. Posłała mi ciepły uśmiech i nie odezwała się ani słowem.




▼▼▼ No to kolejny rozdział! :D Co się stało pani Kamili? Co myślicie o zachowaniu dziewczyny z kałuży i całej reszty bohaterów? :) Piszcie! I gwiazdkujcie 8)

Cieplutko pozdrawiam Miśka


When You Are With Me /Jdabrowsky/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz