Rozdział 11: To nie wróży niczego dobrego

11.7K 593 394
                                    

Uczucie: Troska, ciekawość, zwątpienie


W niedzielę dziewczynom zmiękły serca, dlatego podeszły do chłopaków, kiedy ci siedzieli razem w salonie. Wyjaśniły, jak mają się pozbyć skutków ich kawałów, a Hermiona dała Draco zaklęcie, które transmutowało koszulkę w lampkę nocną, świecącą bez prądu. Ostrzegły ich także, żeby więcej nie zaczynali, bo oberwie im się ze zdwojoną siłą.

Listopad okazał się być deszczowym miesiącem. Słońce nie świeciło tak często, jak we wrześniu, czy październiku. Każdy dzień był coraz krótszy, pochmurniejszy i chłodniejszy. Nic więc dziwnego, że uczniowie zaczęli chorować. Pani Pomfrey nie narzekała na brak pacjentów. Najwięcej ludzi przychodziło po lekcjach Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami oraz Zielarstwa. W pewnym momencie dyrektor McGonagall ogłosiła, że jeśli zobaczy kogoś na dworze bez szalika, to osobiście odejmie mu punkty i wlepi szlaban. Podziałało – niby do Skrzydła przychodziło coraz mniej osób, jednak większość już była po chorobie.

Pansy Parkinson także miała przyjemność złapania okropnego kataru. W czwartek, kiedy miała Opiekę, twierdziła, że jest jej ciepło i chodziła w rozpiętej kurtce. Następnego dnia trzęsła się, jakby siedziała na wibrującym fotelu, na szyi nosiła szalik Slytherinu, a w ręku cały czas miała chusteczkę. Na przerwach chodziła do kuchni po herbatę, jednak niewiele jej to dawało.

– Pansy, idź do Pomfrey, bo jeszcze gorzej się rozchorujesz – zaproponowała Hermiona, siedząca przed Ślizgonką na Historii Magii. Nie ukrywała, że ciągłe kasłanie, kichanie oraz dmuchanie nosa przeszkadzało jej w skupieniu się na lekcji i doprowadzało ją do szewskiej pasji.

– Nie chcę opuszczać lekcji, to tylko katar – mruknęła zachrypniętym głosem, uśmiechając się przepraszająco, po czym wydmuchała nos.

– Czy ty nie masz przypadkiem gorączki? – spytała panna Granger, kładąc dłoń na czole Ślizgonki. Szybko ją zdjęła. Jej przypuszczenia się sprawdziły. – Pansy, ja bym na twoim miejscu poszła do Pomfrey. Mówię ci, nabawisz się czegoś gorszego i wtedy będziesz wspominać moje słowa.

– Dobra, pójdę po lekcjach.

Kłamała. W końcu jej dom to Slytherin, prawda? Dla świętego spokoju powiedziała Gryfonce, że zajmie się swoją chorobą, ale nie zamierzała tego zrobić. Nie lubiła uzdrowicieli, kojarzyli jej się ze śmiercią. Nie wiedziała czemu – po prostu tak miała i koniec. Dlatego, kiedy poszła na obiad, udawała, że nie widzi Hermiony. Usiadła tyłem do stołu Gryffindoru, nałożyła na talerz trochę zupy i udawała, że je.

– Nasza Dygotka dygocze. No, Pansy, wiem, że jesteś chora, ale musisz coś zjeść. – Draco pomachał jej ręką przed twarzą, żeby upewnić się, że nie śpi na siedząco.

– Nie mam apetytu – mruknęła, kaszląc przy tym.

– Mam cię karmić?

A ja mam mu pomóc? – dodał Zabini.

A ja myślałam, że jesteście moimi przyjaciółmi.

– Owszem, jesteśmy. Mimo, że jesteś chora, to musisz jeść, w końcu musisz mieć siłę, by walczyć – rzekł bojowym tonem Malfoy, na co dziewczyna uśmiechnęła się krzywo. – Oj, Pansy, ja bym na twoim miejscu poszedł do Pomfrey. Mówię ci, nabawisz się czegoś gorszego i wtedy wspomnisz moje słowa.

– Mówisz, jak Hermiona – zauważyła, przewracając oczami. – A tak poza tym, to nienawidzisz Skrzydła Szpitalnego, bo kojarzy ci się z Potterem. Nie kłam, bo ja cię znam, Draco i wiem, że mówisz mi to wszystko, żebym jednak poszła do Pomfrey.

Zenit skrajnych uczuć | DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz