Rozdział 5

187 35 2
                                    

Obudziłam się w swoim pokoju w domu Olivera. Wstałam z łóżka i poszłam do kuchni, gdzie siedział mój współlokator. Po raz pierwszy widziałam go tak zrelaksowanego i uśmiechniętego. Siedział na krzesełku i popijał kawę. Usiadłam na przeciwko niego i napisałam tylko jedno słowo: Przepraszam. Nie wiedząc czemu zawstydził się i uśmiech zszedł mu z twarzy.
- To nie ty jesteś osobą, która powinna przepraszać.
-Jak to?
- Wiesz może razem piszmy do siebie, co? Tak będzie bardziej sprawiedliwie.- pokiwałam głową na znak, że się zgadzam.
- Nie miałem prawa cię tak potraktować.
- Miałeś. To nie jest mój dom. Mnie tu wogóle nie powinno być.
- To nie tak. Czy to dziwne, że czuje,że jesteś jedyną osobą z którą powinienem tu mieszkać?
- Tak. To zdecydowanie dziwne. Wręcz nienormalne, biorąc pod uwagę, że mnie nienawidzisz.
- Wiec zacznijmy od nowa.-mówi do mnie.- Oliver.
- Allie. - wyszeptałam podając mu dłoń. A więc przyjaźń. Tak naprawdę nie miałam nigdy przyjaciół. Bynajmniej takich prawdziwych. I szczerze mówiąc, jestem ciekawa jak to wygląda. Kiedy Oliver wychodzi do pracy, nie za bardzo wiem jak się z nim pożegnać. Na szczęście on przejmuje inicjatywę i delikatnie mnie przytula.
- Tylko uważaj na siebie. I nic nie kombinuj. - grozi mi palcem.- Do piętnastej. Pa.- wychodzi z domu. Najchętniej poszłbym pograć na pianinie, ale nie chcę znów wszystkiego zepsuć, dlatego siadam na kanapie i włączam sobie telewizor. Włączam bajke. No fakt,wiem, dziwne. Kto normalny w wieku siedemnastu lat ogląda bajki? Ja. I nikt nie mówił, że jestem normalna. Akurat lecą ,,Smerfy". Od dziecka uwielbiałam tą bajkę. Te małe ludziki zdobyły moje serce już kiedy byłam mała. Zawsze bawiło mnie to, że w tej bajce jak i w wielu innych to dobro zawsze wygrywa. Szkoda tylko, że tak nie jest naprawdę. Że dobro w tym świecie jest zbyt słabe w porównaniu ze złem. Dlaczego? To pytanie zadaję sobie zdecydowanie za często. Skupiam się na bajce, zapominając o rzeczywistym świecie. Po jakimś czasie dostaje smsa o treści:
Widzę cię.
Numer nieznany, ale ja wiem kto to może być.
Mimo wszystko nie boję się. W końcu kiedyś mnie kochał. Był jedną z nielicznych osób, którym ufałam w stu procentach.Kiedyś. Zanim wszystko się zepsuło. Czy to musi być takie nierealne? Wszystkie wydarzenia,zdają się być czymś odległym. Jakby to wszystko się zdarzyło w innym życiu.Wspomnienia wywołują u mnie fale łez. Mimo wszystko nie jest to histeryczny płacz, nie dowarzyszy mu dławienie się i szlochanie. Po prostu po cichu łzy spływają mi po twarzy. Mimo wszystko, czuję się dobrze. Tak jakby razem z nimi uciekał ode mnie jakiś wielki ciężar, który mnie dusił. Uśmiecham się do siebie i zasypiam. W tle leci bajka. Czuję się niewinna. Choć wiem, że nie powinnam. Nigdy nie powinnam się tak czuć.

OLLIVER

Kiedy wróciłem do domu, wprost tryskałem pozytywną energią. Byłem szczęśliwy, że się pochodziłem z Allison. Właściwie Allie. Wiem, że tym zdrobnieniem pozwalała się nazywać tylko nielicznym osobom. To chyba świadczy o tym, że mi ufa. Bynajmniej w jakimś naprawdę niewielkim stopniu. Otwierając drzwi, zaniepokoiłem się. Wszędzie była cisza. Bałem się, że może znów uciekła. Otworzyłem drzwi od salonu i zobaczyłem ją. Leżała bezbronnie na kanapie, a jej twarz była jeszcze wilgotna od łez. Ciemne włosy przylepiały jej się do mokrych policzków. Obok jej twarzy leżał jej telefon, który cały czas wibrował. Myśląc, że to po prostu Andy, usiadłem w nogach na kanapie i sięgnąłem po komórkę. To co zobaczyłem wprowadziło mnie w osłupienie. Na ekranie ukazało mi się kilkanaście smsów od nieznajomego nadawcy. Postanowiłem je przeczytać, pomimo tego, że wiedziałem, że nie powinienem. Wszystkie wiadomości były podobne do siebie. Ktoś ją śledził. I chciał skrzywdzić. Jeszcze raz spojrzałem na drobniutką dziewczynę, wtulającą się w poduszkę i delikatnie szczelniej przykryłem ją kordłą. Jeszcze chwile na nią popatrzyłem i poszedłem do kuchni w celu zadzwonienia do przyjaciela. Stwierdziłem, że to w końcu jego siostra i powinien wiedzieć o tym, że ktoś może spróbować ją skrzywdzić. Odebrał po trzecim razie.
- No co jest Ollie?
- Chodzi o twoją siostrę.
- Aaa o nią. Co znów nawyrabiała?
- Nic. Stary nie poznaje cię. Wcześniej ciągle o niej ckliwie gadałeś i wogóle,a teraz nawet nie przyszedłeś jej odebrać ze mną do szpitala.
- Przecież wiesz, że ją kocham...Po prostu..będę miał dziecko.- że WTF?!
-Jakie dziecko? - zapytałem.
- Hannah jest w ciąży.
- Stary czy ty zwariowałeś?! To żeś sobie moment znalezł.
- Stało się...
- Ktoś śledzi twoją siostrę, grozi jej,a ty znalazłeś czas, by zrobić sobie bachora?!- rozłączył się. Dupek. Głupek. Idiota. Egoista. Ignorant. Najgorszy brat na świecie. Wkurzył mnie. Zawsze przedtem tak się troszczył, dbał o rodzinę, a teraz? Ma gdzieś co się stanie z jego jedyną siostrą. Nie potrafiłem tego zrozumieć. Postanowiłem obudzić Allie.
- Pobudka, młoda. Najwyższa pora wstawać. - delikatnie nią potrząsałem, jednak ona nie reagowała. Ze strachu uderzyłem ją w twarz. Szybko otworzyła oczy i skuliła się jakby oczekując ciosu. Kiedy zobaczyłem jej spanikowane spojrzenie wiedziałem, że coś się za tym kryje. Coś głębszego niż ktokolwiek z nas sądzi.
- Allie, nie skrzywdze cię. Pamiętasz? Jesteśmy przyjaciółmi.- po chwili rzuciła się na mnie i wtuliła w moje ramiona. Po raz pierwszy w życiu poczułem się tak ważny i potrzebny. Jakby nie wszystko we mnie było przegnite i pokryte trującym bluszczem. W pewnym sensie sam się zatrułem. Swoim egoizmem, brakiem wiary, naiwnością i perfekcjonizmem. Teraz już wiem,że nie jestem perfekcyjny. Teraz już wiem, że sława i bogactwo to nie wszystko. Teraz już wiem, że nawet jeśli wszyscy jesteśmy spisani z góry na straty, to wcale nie znaczy, że musimy przegrać. To od nas zależy jacy się staniemy, kogo pokochamy, co będziemy chcieli robić. Bo życie to gra. Troche jak w szachach czarodziejów. Jeden fałszywy krok i jesteśmy martwi. Skupiam się na dziewczynie, tak ufnie wtulającej się w moje ramię. Czy to dziwne, że osoba, której jeszcze wczoraj nienawidziłem, nagle chcę spróbować pomóc. Delikatnie odsuwam się od niej i wyciągam z kieszeni pudełeczko. Wiem, że przez to pozwalam poznać jej jakiś skrawek mnie, ale muszę to zrobić. Póki jeszcze mam szansę ją uratować. Wyciągam z pudełeczka dwie okrągłe tableteczki i je jej podaje. Nie pyta na co są ani o co chodzi. Po prostu je łyka. Daje mi tym samym swoją wiarę we mnie. Teraz już wiem. Chce być jej lekarstwem. Chce być jej spokojnym snem, jej troską, jej spokojem. Choć nigdy nie powinienem tego chcieć. Jak widać dziś wszystko co niemożliwe, staje się prawdziwe. I pamiętaj. Nigdy nie trać nadziei. Bo nadzieja jest nami. Choćby nie wiem jak bardzo byłaby nieprawdziwa. Jeśli my będziemy wierzyć,to inni też w nas uwierzą. Więc miej nadzieję...Albo rzuć ją w cholere.
***********************

Friendship in the darkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz