Rozdział 11

9.1K 335 14
                                    

Dzisiejszy dzień, zdecydowanie zaliczam do nie najlepszych. W pracy ciągłe niedociągnięcia od strony kilku pracowników, naprawdę, będę chyba musiał z nimi porozmawiać jutro.
Wracając do domu, nie myślałem o niczym innym, jak szybki prysznic i sen. Zaprakowałem samochód w garażu i po wyjściu z niego, zamknąłem pomieszczenie. Ruszyłem chodnikiem w stronę drzwi, praktycznie co chwila wzdychając ze zmęczenia. Przy drzwiach zdjąłem swój długi kremowy płaszcz, by w korytarzu rzucić go gdzieś w kąt. W końcu otworzyłem drzwi i wszedłem do środka.
Staję oniemiały, widząc jak mój kumpel całuje Jennifer. Naprawdę, tylko tego mi brakowało dzisiaj.

- Ekhem - chrząknąłem znacząco, na co ta dwójka od razu się od siebie odsunęła. Ciemnowłosa spuściła wzrok, patrząc gdzieś po podłodze, a Harry uśmiechnął się lekko i powiedział:

- To może ja już pójdę. I tak się siedziałem. Do jutra Louis. Pa Jenny.

Nic nie odpowiedziałem, tylko grzecznie przesunąłem się w drzwiach, by zaraz wyszedł. Gdy tylko drzwi się zamknęły, rzuciłem płaszczem na komodę i nic nie mówiąc do Jen, po prostu poszedłem do kuchni.

- Jest pan głodny, panie Tomlinson? - zapytała Mirella od razu, gdy tylko znalazłem się w kuchni.

- Tak. Daj mi coś.

- Louis, ja nie wiem... - dziewczyna szła za mną aż do samego gabinetu. Przez całą tą krótką drogę nic się nie odzywałem. Wszedłem do środka, a ona za mną.

- Ostatnim razem powiedziałem ci coś, na temat spotkań, a ty to ewidentnie masz głęboko w poważaniu, a wiedz, że takich pracowników nie toleruję - powiedziałem, siadając na fotelu za biurkiem.

- Harry przyszedł do Sam i...

- Ale to z tobą się lizał w korytarzu. Nie wiem, chcieliście mi widowisko zrobić na koniec dnia?

- Louis...

- Jennifer, chciałbym ci przypomnieć, że nie pracujesz tu, by urządzać sobie z nim randki. Zajmujesz się moją córką. Jak masz dzień wolny to oczywiście. Rób co chcesz. Ale oddzielaj pracę od życia prywatnego, bo w przeciwnym razie, będę musiał się poważnie zastanowić, nad tym, czy chcę, byś nadal dla mnie pracowała. A teraz wyjdź, bo mam trochę pracy - wskazałem ręką na drzwi. Dziewczyna posłusznie opuściła progi mojego gabinetu.

Wiem, że trochę źle i może chamsko potraktowałem Jenny, ale nie mogłem zrobić tego inaczej. Wtedy po prostu musiałbym jej powiedzieć, że jestem zazdrosny!
A prawda jest taka, że jestem o nią zazdrosny. Jak cholera. Za każdym razem, gdy widzę ją z Harrym, mam ochotę wywalić go za drzwi i zająć się nią sam, ale wiem, że to jednak nie wypada. Samo to, że powiedziałem jej wtedy o moich uczuciach było błędem, bo i tak nie polepszyłem swojej sytuacji tym ckliwym wyznaniem.
No cóż w tym momencie pozostaje mi tylko patrzeć, jak Harry zabiera mi dziewczynę, która mnie pociąga, na każdy możliwy sposób.
Kilka chwil potem, drzwi ponownie się otworzyły, ale była to tylko Mirella z moją obiado - kolacją.

- Dziękuję bardzo - zrobiłem szybko miejsce na biurku, by kobieta mogła postawić na nim tacę z jedzeniem. - Co się stało? - zapytałem, gdy kobieta stała kilka chwil, patrząc na mnie i ściskając nerwowo fartuch.

- Niesłusznie tak pan potraktował panienkę Jennifer - odezwała się, a mnie w gardle stanęła porcja obiadu.

- Dlaczego tak sądzisz? - zapytałem, gdy spokojnie połknąłem zawartość ust. Mniejsza, że widocznie podsłuchiwała...

- Ona nie była niczego winna.
Odprowadziła pana Harry'ego do drzwi.

- Nie musisz jej bronić. Ona dobrze wie, że zrobiła źle - mruknąłem tylko.

- Eh, no dobrze. Czy będzie mnie pan jeszcze potrzebował?

- Nie nie. Możesz iść do domu - machnąłem ręką. Kobieta podziękowała i wyszła, a ja w spokoju skończyłem jeść.

Przeglądając umowy, projekty i inne pierdoły od jakichś dwóch godzin, moją pracę przerwał mi telefon. Po chwili odebrałem.

- Tomlinson, słucham - nawet nie spojrzałem na ekran, by sprawdzić, kto dzwoni do mnie o szóstej wieczorem.

- Tommo, przyjacielu! - po drugiej stronie usłyszałem charakterystyczny irlandzki akcent mojego znajomego. Chłopak do każdego znajomego jego znajomych, mówił ' przyjacielu '.

- Co stało, zaszczyciłeś mnie swoim telefonem, co?

- Organizuję bal charytatywny, pamiętasz? Jest co roku u dzieci z Sheffield.

- No tak, tak.

- I wiesz, liczę na to, że się pojawisz w ten dzień w Irlandii - powiedział pewnie.

- A kiedy to wypada?

- Sobota, czternastego listopada - odpowiedział.

Spojrzałem w kalendarz. Dobrze, że nic specjalnego na ten dzień nie zaplanowałem.

- No dobra, przylecę tam do ciebie.

- Ale wiesz, jedna zasada nadal jest niezmienna - powiedział, a ja przez chwilę nie wiem o co mu chodzi.

- Co?

- Przychodzisz z osobą towarzyszącą Louis - roześmiał się, co raczej przypominało rechot, ale to szczegół.

- A ty myślisz, że z kim ja tam przyjdę?

- No nie wiem, z kim chcesz: z mamą, siostrą, wujkiem... Zaproszenie już wysłano, więc niedługo powinno do ciebie dotrzeć.

- Eh, no dobra, coś wykombinuję - westchnęłąłem i oparłem się o oparcie mojego obrotowego fotela.

- No! To wszystko ustalone. Do zobaczenia!

Rozłączyłem się i pokiwałem przecząco głową. To się nie uda...

- Jennifer? - wszedłem do jej pokoju, gdy zapukałem, a ona powiedziała 'proszę'.

- Tak?

Dziewczyna siedziała na fotelu i czytała jakieś kolorowe pismo. Postanowiłem zająć drugi, czarny fotel, stojący po przeciwnej stronie stolika.

- Chyba powinienem cię przeprosić za to, że trochę się uniosłem - zacząłem.

- Nie, myślę, że masz rację. Powinnam jakoś ograniczyć Harry'ego w twoim domu. Następnym razem to się nie powtórzy - spojrzała na mnie niepewnie, spod swojej czarnej grzywki.

- No dobrze. Cieszę się, że się rozumiemy. Mogę zadać ci jedno, bardzo ważne pytanie? - zapytałem niepewnie.

- Jasne. O co chodzi? - poprawiła się na siedzeniu i spojrzała na mnie uważnie.

- Mój znajomy organizuje bal charytatywny dla chorych dzieci, mam zaproszenie, dla dwóch osób. Chciałbyś mi towarzyszyć?

~~~~~~~~
No i jak oceniają państwo ten rozdział???
Mi się nawet podoba!:)
Komentujcie i gwizdkujcie, dziubki<3

882 słowa

Niania || Louis Tomlinson✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz