✉ Rozdział 26

2.4K 156 18
                                    

Ze względu na to, że na tym cmentarzu znajdował się chodnik, a wokół była grobowa cisza, świetnie mogliśmy usłyszeć stukot szpilek, który się do nas zbliżał.
Minimalnie odsunęłam się od Jack'a, aby zobaczyć kto idzie w naszą stronę. Reakcja mojego chłopaka była odwrotna, jeszcze mocniej przycisnął mnie do siebie.

- Nie, nie, nie - szeptał bardzo wolno w moje włosy. Jeśli mam być szczera, to nie mam pojęcia dlaczego tak zareagował, rozumiem jesteśmy o tak późnej porze na cmentarzu, ale inni ludzie też przecież mają takie prawo, prawda?

- Wiedziałam, że tu przyjdziesz - powiedział znajomy, wysoki głos - Jesteś taka przewidywalna - zaśmiała się, a po moim ciele przeszedł dreszcz.

- Co. Ty. Tutaj. Robisz. Madison? - cedziłam słowa przez zaciśnięte zęby, a ta zaczęła chichotać jak głupia.

- Mała, głupiutka Sara. Dokładnie taka sama jaką ją zapamiętałam - ponownie zachichotała, a krew zawrzała w moich żyłach.

- Pytam się co ty tu do cholery robisz - podeszłam do niej i spojrzałam jej prosto w oczy. Widziałam w nich nic innego jak szaleństwo. Przestraszyłam się, jednak starałam się tego po sobie nie okazywać.

- Przyszłam tu razem z chłopakiem, którego mi odbiłaś - oznajmiła ironicznie, a wszystkie wiadomości zaczęły się układać w spójną całość w mojej głowie.

-To ty wysyłałaś te wiadomości, tak? -zapytałam chociaż dobrze znałam odpowiedź. Ona jednak milczała. Nagle na jej twarz wstąpił uśmiech, tak jakby przypomniała sobie jakąś zabawną anegnotę, bądź zażyła jakiś silny narkotyk, coś jakby talbetki szczęścia czy coś.
Zaczęłam się bać, ale nie spuściłam z niej wzroku.

-Ale ty jesteś spostrzegawcza Saruś -zaćwierkała - Myślałam, że szybciej się uwiniesz z rozwiązaniem tej zagadki, ale no cóż... jednak trochę cię przeceniłam. Mój błąd - uśmiechnęła się.

- Ale co ja takiego tobie zrobiłam?

- Jak to co? Ty się jeszcze mnie pytasz?! - była poddenerwowana. A zła Madison to przerażająca Madison.

- Chodzi ci o Jack'a? - zadałam pytanie.

- Brawo! - krzyknęła i zaczęła bić brawo - Wy wszystko popsuliście - wróciła do normalnego tonu oraz zachowania. Moją uwagę przykuło to, że użyła liczby mnogiej. WY. Ale kim oni są? Wiem, że na pewno jestem jedną z tych osób, ale kim są kolejne i ilu NAS jest? Może chodzi jej jeszcze o Jack'a, który stał za mną nieruchomo, ze strachem ukrytym głęboko w jego ciemnobrązowych oczach? À propo Jack'a to gdzie się podział Johnson? Nie widziałam go od momentu kiedy rzuciłam się biegiem na pouszukiwania mojego ukochanego, wodzona jego rozpaczliwym wołaniem.

*Johnson*

Słyszałem jak Glina woła Sarę po imieniu, ta czym prędzej ruszyła w jego stronę. Oby wszystko teraz zostało wyjaśnione. Musi być dobrze.
Postanowiłem im nie przeszkadzać, w końcu nie widzieli się tak długo.
Chodziłem między nagrobkami i czytałem w świetle latarki nazwiska osób, których ciała teraz spoczywają w tym smutnym miejscu.
Zamyśliłem się.
Z letargu wyrwał mnie głośny śmiech. Nie to nie był śmiech, to był złowieszczy rechot. Rechot Madison.

- Kurwa - zakląłem.

Zmarzniętymi palcami wbiłem numer policji i przyłożyłem telefon do ucha. Z każdym kolejnym sygnałem odchodziłem dalej i dalej, aż w momencie odebrania telefonu przez panią sierżant Kriston znalazłem się między domami znajdującymi się najbliżej cmentarza.

- Potrzebuję pomocy - szepnąłem do słuchawki na tyle głośno, aby kobieta mnie usłyszała.
- W jakiej sprawie potrzebuje pan pomocy? - jej zmęczony głos niósł się delikatnym echem po pustych ulicach.
- Marii coś złego się stanie jeśli mi nie pomożesz - powiedziałem. Znam się z Marii już od dłuższego czasu. Wiele razy mieliśmy przyjemność spotykać się na komisariacie. Może nie były to takie spotkania jakie powinny być, bo kto chciałby spotykać się w pokoju przesłuchań? Raczej ta opcaj nie cieszyłaby się dużą wybieralnością.... no mniejsza o to. Jest dla mnie jak przyjaciółka, jak Sara. A przyjaciele przecież sobie pomagają.
- Mów o co chodzi bez owijania w bawełnę Jack.
- Madison - wiem, że to imię jej wystarczy. Zna całą sprawę od A do Z - Liczę, że szybko wyślesz kogoś na cmentarz przy 20 ulicy.
-Już wyjeżdżają - po tych słowach się rozłączyłem i ruszyłem w stronę, gdzie słychać było głosy.

Schoolmate 2 / Jack Gilinsky ffOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz