Harry poczuł, że jego serce niekontrolowanie przyspieszyło swój rytm, co od razu potwierdził dźwięk maszyn w pomieszczeniu, do których był przypięty. Była już dosyć późna godzina, więc obawiał się, że pielęgniarki nie pozwolą Louisowi go odwiedzić. A tak bardzo go potrzebował. Jego głosu, tego cudownego zapachu i sposobu bycia. Po prostu jego. Nie wiedział, dlaczego tak szybko i tak bardzo polubił szatyna. Przecież... nie był gejem. Nie, absolutnie nie. Nie mógł nim być. Co powiedzieliby inni ludzie? Przecież by się śmiali i szydzili. Zresztą niebieskooki na pewno też nie należał do osób homoseksualnych. Dlaczego on w ogóle o tym myślał? - skarcił się. Jego myśli przerwały kroki pielęgniarki.
-Dobry wieczór. Niejaki Louis Tomlinson chciałby pana odwiedzić, czy zgadza się pan?
-Tak, oczywiście, proszę go tu wpuścić. - rzekł rozpromieniony Loczek.
-Niestety jest już za późno na odwiedziny, ale pana znajomy powiedział że jest tu w pilnej sprawie. Musi państwu wystarczyć dzisiaj tylko 15 minut.
-Dobrze, dziękuję, ale niech Louis już wejdzie.
Po chwili w drzwiach szpitalnego pokoju pojawiła się tak długo wyczekiwana przez niego twarz, ulubiona twarz, przestraszone niebieskie tęczówki, smukły nos, usta układające się w nieśmiały uśmiech. Był perfekcyjny.
-Cześć Harry. Przyniosłem ci coś, bo pomyślałem, że jesteś głodny. - powiedział na przywitanie, po czym wyjął wielką siatkę z kilkoma rodzajami słodyczy i sokami owocowymi. Wydał na to swoje ostatnie pieniądze, jednak dobro chłopca z kręconymi włosami było ważniejsze niż pieniądze. - Chciałbym ci umilić pobyt tutaj.
-Louis... Dziękuję, a-ale nie musiałeś t-tyle tego przynosić, w-wystarczysz mi sam ty, twoja obecność. - jąkał się brunet.
Niebieskooki nic nie odpowiedział, tylko przyklęknął przy łóżku i objął swoimi chudymi ramionami ciało Harry'ego, chowając twarz w klatce piersiowej Harry'ego, robiąc to tak delikatnie, aby go nie zranić. Zielonooki był bardzo wzruszony tym czułym gestem. Nie spodziewał się tego po Louisie. Trwali w takiej pozycji kilka chwil, a w pomieszczeniu dało się słyszeć jedynie ich równe oddechy. Szatyn powoli odsunął się od bruneta i wziął jego rękę w swoją, kręcąc małe kółeczka na jego knykciach.
-Tak bardzo mi przykro, że musiałeś tyle cierpieć i znalazłeś się tutaj... - powiedział smutnym głosem.
-Nie martw się o mnie, Louis. Ja niedługo dojdę do siebie. Powiedz mi lepiej, co oni robią ci w szkole? - spytał, patrząc troskliwym spojrzeniem.
-Cóż... To nie są miłe tematy. A ja nie chcę, żebyś się martwił. - Louis odwrócił wzrok.
-Mów, proszę, porozmawiajmy o tym. - zielonooki usiłował zachęcić bruneta.
-Cóż, oni wepchnęli mnie raz do toalety i włożyli mi głowę pod zimny kran. Cały czas wołają "jebany pedał!", ale do tego się już przyzwyczaiłem. Boję się wychodzić ze szkoły, bo jak wychodziłem w drugi dzień od rozpoczęcia roku, to zaczaili się pod drzwiami i kopnęli mnie z całej siły w brzuch. Musiałem uciekać, a oni i tak krzyczeli do mnie te wszystkie przekleństwa. Ja już nie mogę tak dłużej Harry, po prostu nie mogę! - wybuchł niekontrolowanym płaczem.
Widok płaczącego szatyna przyniósł Harry'emu wielki ból. Nie mógł po prostu patrzeć na jego cierpienie i nic z tym nie robić. Z trudem objął szatyna w żelaznym uścisku i razem płakali. Z bezsilności.
-Przepraszam, ale musi już pan wyjść, naprawdę. - w sali rozległ się głos tej cholernej pielęgniarki.
I ostanie, co Harry był w stanie zobaczyć, to oczy swojego małego chłopca. Wzrok mówiący "pomóż mi".
A taki miał zamiar.
____________________
Hej! Harry i Louis znowu się spotykają. Co myślicie o ich relacji? Komentujcie i gwiazdkujcie, jeśli rozdział się wam podoba! :)
CZYTASZ
ognioodporni | larry stylinson
FanfictionCzasem miał dość jego nieśmiesznych żartów, a czasem marzył tylko o tym, by bez opamiętania zatopić palce w jego miękkich, brązowych lokach. Niezwykły człowiek o czarujących zielonych tęczówkach był jego ukojeniem i ucieczką od codziennych problemów...