Brunet zaciskał swoje długie palce na obudowie komórki niecierpliwie wyczekując, aż Malik odbierze połączenie.
-Zayn, powiedz że jesteś w pobliżu mojej szkoły, cholera, powiedz, że tak. - nie mógł złapać oddechu.
-Właściwie to nie jestem nawet w mieście, miałem bardzo ważną sprawę do załatwienia. Oczywiście odbiorę potem Louisa, jest jeszcze wcześnie, a co się takiego stało? - zapytał zainteresowany Malik.
-Oni... oni znowu chcą coś zrobić Louisowi. Rozmawiałem z nim przez telefon, no i oni do niego przyszli, no i... - sapał, a łzy ciekły wzdłuż jego policzków.
-Kurwa, nie dam rady teraz tam być Styles... Nie przewidziałem takiego czegoś. Naprawdę nie wiem, jak mu pomóc - westchnął zestresowany.
-Dam sobie radę. Muszę kończyć. - powiedział i pośpiesznie się rozłączył. Nie miał mulatowi za złe tego, że nie mógł się zjawić w placówce, w której przebywał Louis. Przecież to absolutnie nie jego wina. Jednak teraz miał inny plan w głowie.
Pośpiesznie ubrał przypadkowe ubrania znalezione w jego małej torbie podróżnej i spakował swoje wszystkie rzeczy. Wymknął się ze szpitala tylnymi drzwiami, by nie być zauważonym przez lekarzy i pielęgniarki, które z pewnością zakazałyby mu opuszczać szpital. Był sprytny od małego i to nie sprawiło mu trudności. Nie obchodziło go w tym momencie to, co powiedzą ci ludzie, gdy zastaną jego łóżko puste. Liczył się dla niego tylko jego mały, zagubiony chłopiec.
-Cz-czego chcecie? - zapytał przerażony Louis próbując wyrwać swój telefon z rąk silniejszego rówieśnika. Na marne.
-Hm... Pomyślmy. Może chcemy odegrać się za to, co wczoraj zrobiłeś jednemu z nas? - wypowiadając te słowa chłopak zamachnął się i z całej siły uderzył szatyna w nos. Obawiał się, że był już złamany. Upadł na zimne, brudne kafelki. Jeden z elity zablokował jego ramiona, drugi usiadł na jego udach uniemożliwiając mu ucieczkę i zaczął okładać go coraz mocniejszymi ciosami. Krew z jego twarzy lała się strumieniami. Zaczynał się nią krztusić. Wiedział, że za chwilę nie będzie czuł już nic, bo zemdleje. Albo umrze. No cóż. Poddał się im bez sprzeciwu. Był przeświadczony, że to już koniec. Coraz bardziej słabł, a oni nadal nie przestawali. Dziwił się jednak, że na tej przerwie nikt nie przyszedł do szkolnej toalety. A nawet gdyby nie, to i tak z pewnością na korytarzu było słychać dźwięki jego żałosnego skomlenia. Najwyraźniej nikt nie chciał mu pomóc...
W jednej chwili poczuł, że wszystkie ciosy skierowane w jego stronę ustały, jednak nie miał siły otworzyć oczu i zobaczyć, kto odciągnął jego wrogów. Słyszał tylko krzyki, w tym jeden, znajomy głos, lecz nie zdawał sobie sprawy, do kogo on należy. Wszystko było mu teraz obojętne. Po chwili nie czuł już nic oprócz rąk kurczowo trzymających jego chude ciało i głośno bijącego serca.
Obudził się. Nie wiedział ile dni minęło, nie wiedział, która była godzina, ale zdawał sobie sprawę, że już tu kiedyś był. Te same meble, kolor ścian... Mieszkanie Harry'ego.
Postanowił wyjść z pokoju, aby poszukać bruneta i spytać się, o co chodzi. Owszem, pamiętał, że został pobity w szkole, ale jakim cudem znalazł się tutaj, skoro zielonooki był w szpitalu i miał wyjść dopiero następnego dnia od wypadku?
Gdy podniósł się z miękkiego łóżka przesiąkniętego cudownym zapachem Harry'ego poczuł okropny ból w okolicach klatki piersiowej. Nacisnął na klamkę od białych drzwi i wyszedł na korytarz, po czym skierował się do niewielkiej, lecz przytulnej kuchni.
-Louis, obudziłeś się! Tak bardzo się cieszę. Nie powinieneś wstawać, to moja wina, bo nie siedziałem tam z Tobą. Och, poczekaj, zrobię ci coś do jedzenia, potrzebujesz czegoś? Może przywie... - słowa same wychodziły brunetowi z ust, a szatynowi momentalnie zrobiło się ciepło na sercu, bo Harry się o niego troszczył. postanowił jednak przerwać mu jego chaotyczną wypowiedź.
-Hej, Harry spokojnie, ja żyję. - uśmiechnął się mimo bolącej szczęki. - Wszystko, czego chcę to to, żebyś mi opowiedział, jak ja tutaj trafiłem i jak wyszedłeś ze szpitala, mimo iż miałeś tam jeszcze wtedy być. - zgromił go wzrokiem, ponieważ nie chciał, żeby brunet tylko dla niego wychodził sobie od tak ze szpitala nie zważając na swoje własne zdrowie.
Zielonooki westchnął i powoli zaczął mówić.
-Wtedy kiedy do mnie dzwoniłeś na przerwie... ja słyszałem, że prosisz o pomoc. Wiedziałem, że dzieje się coś złego, gdy się rozłączyłeś. Dzwoniłem do Zayna, czy jest w pobliżu naszej szkoły, ale niestety go nie było. Nie zostawiłbym cię tam samego, wiesz o tym, prawda? Spakowałem wszystkie swoje rzeczy do mojej torby, ubrałem się i uciekłem ze szpitala i pobiegłem do ciebie. To zajęło mi około 10 minut. - Louis zdziwił się, bo gdy on szedł pieszo ze szkoły do Harry'ego, zajęło mu to aż 40 minut, a szedł dosyć szybko - przepraszam, że tak długo i że musiałeś tyle cierpieć, ale nie dałem rady biec już szybciej. Instynktownie wiedziałem, że to dzieje się w łazience. Odciągnąłem ich wszystkich, wziąłem ciebie na ręce i pobiegłem z tobą do mojego domu, jak sam widzisz. Spałeś dobę.
Po policzkach Louisa zaczęły cieknąć łzy.
-Hej, dlaczego płaczesz? Czy zrobiłem coś nie tak? - zapytał brunet z wyraźnym smutkiem wymalowanym na twarzy.
-Nie, ty nie. Po prostu nie potrafię zrozumieć, czym zasłużyłem sobie na takiego Anioła Stróża, jakim jesteś Ty...
Harry ujął jego twarz w swoje duże dłonie i kciukiem starł wszystkie łzy wypływające z jego oczu. Szatyn spojrzał na niego nieśmiało spod długich rzęs i delikatnie przygryzł swoją opuchniętą wargę. Zielonooki zbliżył swoje usta do ust jego chłopca i delikatnie pocałował, z niesamowitą czułością, pozwalając wyjść na światło dzienne wszystkim uczuciom, które do niego żywił.
______________
Awww! Pocałowali się! Nie mogłam się doczekać, aż opublikuję ten rozdział. Co sądzicie o zachowaniu Harry'ego i Louisa? Podoba wam się opiekuńczy Harry?
No i w końcu "ognioodporni" mają nową okładkę! Spójrzcie na nią i powiedzcie mi, czy wam się podoba, proszę, to dla mnie ważne.
All the love, A. xx
CZYTASZ
ognioodporni | larry stylinson
FanfictionCzasem miał dość jego nieśmiesznych żartów, a czasem marzył tylko o tym, by bez opamiętania zatopić palce w jego miękkich, brązowych lokach. Niezwykły człowiek o czarujących zielonych tęczówkach był jego ukojeniem i ucieczką od codziennych problemów...